Jako że nie mam majkrosoftowego offisa, formatowanie szlag trafił (dwie lewe, komputerowe ręce :() To też i myślniki zamiast odpowiednich znaków.
Nie było mnie tu długo i jeszcze trochę. Zrobiłam lekki eksperyment. Jestem, wow, całkiem zadowolona.
Spróbuję już nie znikać na tyle czasu.
___________________________________
Zimno mi.
Moje ciało przeszywają tysiące
drgawek.
Ale na zewnątrz jest całkiem ciepło,
można by rzec, że prawie słonecznie. Czasem nawet w Londynie się
zdarza.
Podnoszę wzrok i spod przymrużonych
powiek szukam słońca. Mam wrażenie, że jego blask jest pewnego
rodzaju drwiną. Przez chwilę jestem nawet zły. Na co? Na słońce,
do cholery.
Na
Merlina, jak mogę być zły na słońce? Przecież to nie ma
większego sensu.
A
może ma. Skoro Eillin nie może go oglądać.
Skoro
nie było żadnego światła, gdy działa jej się krzywda.
A
może właśnie dlatego, że było, ale dając nam swoje światło
robiło nas wszystkich w chuja,
kpiło z nas wszystkich?
Więc
te drgawki i to zimno pochodzą ze mnie. Jakbym był bryłą lodu.
Martwy,
a jednak wciąż żywy. Jak pierdolony inferius.
Nie mogę
patrzeć na twarze ludzi, których mijam. Są płaskie, bez wyrazu.
Bez oczu. Martwi za życia. Pogrążeni w swoich pseudo-problemach. Zaabsorbowani między codziennymi wyborami. Na
przykład ta panna. Zapewne zastanawia się, czy kupić sobie
błękitną czy różową sukienkę.
Tak, chyba jej
zazdroszczę.
Chciałbym choć
przez chwilę żyć jej beztroską. Nie widzieć świata inaczej. Być
mniej upartym. Bardziej otwartym. Zrzucić cholerną skorupę. Żyć
jak wtedy, gdy była ze mną Sharon. Bezstrosko i szczęśliwie.
Próbuję rozwiązać problemy psychiczne innych ludzi, a sam
tonę we własnym bagnie nie potrafię rozwiązać swoich
problemów. Jakbym przeczył wszystkiemu, czym jestem. Ale
przecież zawsze łatwiej jest być znawcą cudzego życia.
Wciskam ręce
do kieszeni kurtki i spuszczam wzrok na ulicę.
Po raz pierwszy
wiem dokąd idę.
Nie wiem
jedynie, po co.
W nadziei na
to, że zostanę rozgrzeszony z bycia mężczyzną? A może pragnę
wybaczenia za to, że jestem kim jestem? Może za śmierć Sharon? A
może idę tam powiedzieć jej, co do niej czuję?
Trafiam pod
jej drzwi intuicyjnie. Nie skupiałem się na drodze. Nigdy wcześniej
tam nie byłem. A jednak teraz, pogrążony we własnym świecie,
trafiam tam bez najmniejszych problemów i jestem pewny, że stoję
pod jej drzwiami.
Serce tłucze
mi się w piersi. Podnoszę dłoń i zamieram.
Czy chcę ją
niepokoić? Czy powinienem? Czy w ogóle ją zastanę? Jest
moją jedyną nadzieją. Tylko na co?
Nagle orientuję
się, że wcale nie chcę jej odwiedzać. Gdzieś w okolicy żołądka
rośnie przekonanie, że nie potrzebuję od niej niczego. Że
powinienem zmierzyć się tym samodzielnie, jak setki razy wcześniej
mierzyłem się z własnymi demonami.
Lecz moja dłoń
puka energicznie w drzwi. Jest za późno na zmianę decyzji. Choć
zawsze mogę jeszcze uciec.
Kiedy właśnie
kończę licytację z sobą, w której wygrała oferta ucieczki,
drzwi otwierają się ostrożnie i wiem, że jest już zdecydowanie
za późno. Ktoś przejmuje władzę nad moim ciałem. Demon,
który należy do Indigo.
- Prometeusz?
Indigo nawet
nie próbuje ukryć swojego zdziwienia. Ale towarzyszy jej coś
jeszcze. Nazwałbym to strachem. Czyżby bała się o mnie?
Obserwuje mnie
uważnie przez wąską szczelinę między skrzydłem drzwi a framugą.
I ja ją obserwuję. Ma na sobie sięgającą kolan błękitną
koszulę nocną w małe, białe chmurki, a na ramiona zarzuciła
czarny, gruby sweter. Jej twarz wygląda na zapadniętą, w świetle
padającym na nią z korytarza, Indigo ma żółtawą cerę i lekko
opuchnięte oczy. Ale nawet teraz jest najpiękniejsza.
- Co ty tu
robisz?
Indigo przez
chwilę wygląda na zmieszaną, ale po paru sekundach otwiera drzwi
szerzej i gestem ręki zaprasza mnie do środka. Wtaczam się do
wnętrza jej małego mieszkania. Zdejmuję kurtkę i zawieszam na
haczyku. Indigo stoi obok mnie z taką miną, jakby była święcie
przekonana, iż za chwilę się rozsypię.
- Przepraszam,
że bez zapowiedzi. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam. Ja tylko
na chwilę...
Wyrzucam z
siebie zdania jakby były trujące, z niechęcią i pewnym bólem.
Indigo wciąż uważnie mnie obserwuje. Nawet nie jestem w stanie się
z tego powodu obruszyć. Chcę, by na mnie patrzyła.
Potrzebuję jej spojrzenia. Potrzebuję jej.
- Coś się
stało?
Jej głos
przepełniony jest troską. Zamykam na chwilę oczy i szukam w
pamięci brzmienia głosu Sharon. Daj jej umrzeć, bracie.
Nigdy nie wróci. Musisz pożegnać Sharon.
- Tak. Zbyt
wiele.
- Chcesz
herbaty?
- Nie. Po
prostu usiądź ze mną, proszę. Potrzebuję cię.
Indigo
odpuszcza sobie kolejne pytania. Wskazuje mi drogę do głównego
pokoju. Przechodzę tam, powłócząc nogami, zapadniety w sobie,
zasępiony. Siadam na kanapie. Indigo siada tuż obok. Jej badawcze
spojrzenie każdego innego dnia przyprawiłoby mnie o irytację. Ale
dzisiaj chcę wiedzieć, że jest ze mną i dla mnie, że się
martwi.
Nachodzi mnie
refleksja. Czy powinienem o wszystkim jej opowiedzieć. Czy powinna
wiedzieć o tym bólu? Jest kobietą. Może odebrać to bardziej
emocjonalnie. Odnieść do siebie. Z całą pewnością mocniej
wczuje się w sytuację, utożsami. Zdaje się, że kobiety
współdzielą się bólem, nawet jeśli, dzięki Merlinowi, nie
przeżyły podobnego.
I kiedy tak
rozważam, czy powinienem powiedzieć jej o Eillin i o tym co
widziałem, moje usta podejmują decyzję za mnie. Nim się
orientuję, opowiadam już o Sharon. O tym, jak się poznaliśmy. O
pierwszym pocałunku. Pierwszym wyznaniu miłości. O jej odwadze.
Jej wyjątkowości. O drobnych gestach, które współdzieliliśmy
każdego dnia.
Z każdą
chwilą jestem coraz dalej i dalej z historią. Indigo milczy. Patrzy
na mnie przez załzawione oczy. Wtedy dopiero zdaję sobie sprawę,
że może wcale nie chce słuchać o mojej miłości do Sharon.
Ale nie jestem
już w stanie zatrzymać potoku słów. Mówię i mówię. Jakbym
streszczał jej fabułę najbardziej fascynującej książki jaką w
życiu przeczytałem. Jak nakręcony. Jakbym zawsze chciał się tym
z kimś podzielić.
A kiedy
dochodzę do tej części, w której znalazłem ją martwą w naszym
domu nie ma we mnie ani jednej łzy. Mówię o jej śmierci bez
emocji. Mówię o swoich emocjach nie czując bólu. Gdzieś w głowie
tłucze mi się myśl, że brukam świętą pamięć o niej nie
otaczając tych tragicznych wydarzeń odpowiednimi emocjami. Ale ten
głos to ledwie szept. Słowa płyną z moich ust, pozbawione emocji
choć wywołujące emocje w Indigo.
Na śmierci
Sharon się nie kończy. Mówię o zbroi, w którą obrosłem od
tamtej pory, mówię o strachu, jaki czuję na myśl o związkach,
jak boję się kolejnej tragicznej utraty. Wypluwam z siebie nawet
coś na temat mojej fascynacji Eillin. Ledwo wypowiadam jej imię,
kolejne drzwi w mojej głowie pękają z trzaskiem i fala myśli
wylewa się przez usta. Mimo wcześniejszych wątpliwości na temat
tego, czy podzielić się z Indigo dzisiejszym wspomnieniem Eillin,
mówię już jedynie z małymi przerwami na oddech. Opowiadam to być
może zbyt dokładnie, bo w pewnym momencie słyszę bolesny szloch
Indigo. Patrzę na nią.
Wygląda na
przerażoną i załamaną. Wiem, że powinienem czuć się źle. I w
każdej innej sytuacji tak właśnie bym się czuł. Ale teraz panuje
we mnie tak przerażająca pustka, że uświadamiając sobie jej
istnienie sam na chwilę zamieram, wystraszony.
Indigo ma
otwarte oczy. Łzy ciekną jej po czerwonych policzkach. Patrzy na
mnie ale jestem prawie pewny, że mnie nie widzi.
Wracam do
opowieści. Relacjonuję jak dziennikarz. Bez emocji. Mówię jedynie
co widziałem. Opisuję emocje, które w tym momencie mi nie
towarzyszą.
Zamykam oczy i
biorę głęboki oddech. Czuję jak ktoś kopie w kolejne drzwi mojej
świadomości. Próbuję je przytrzymać, ale po paru sekundach
orientuję się, że nie ma to najmniejszego sensu. Pozwalam więc na
ich wywalenie, pozwalam przerażająco nieobecnym emocjom rozlać się
po całym moim ciele, pozwalam im wypełnić każdą najmniejszą
komórkę ciała.
Przyciągam do
siebie szlochającą Indigo. Kobieta ląduje na mojej piersi, lewą
dłoń zaciska na koszuli. Kładę jej lewą dłoń na plecach, prawą
ściskam jej dłoń na mojej koszuli.
Zaczynamy
płakać oboje, choć mnie daleko jeszcze od wstrząsającego ciałem
szlochu.
Z ostatnich
drzwi leje się ból dotyczący mnie samego. Opowiadam Indigo o
sytuacji w domu, o tym, że mój brat, Achilles, zawsze był ponad
mną. Opowiadam o tym, jaką Achilles budzi dumę w matce i
dziadkach, o tym, że jedyną przyjazną mi osobą w rodzinie jest
mój ojciec i czasami któraś z dziewczyn Achillesa. Opowiadam o
tym, jak to uczyłem się żyć w swoim własnym, zamkniętym
świecie, o tym, jak bardzo boję się otworzyć.
I nagle czuję
gorący, słony pocałunek na ustach.
Przez chwilę
nie jestem w stanie zrozumieć, co tak naprawdę się stało. Twarz
Indigo dzieli od mojej jakieś dziesięć cali. W jej oczach
dostrzegam płomień, którego nie potrafię powiązać z żadnym
uczuciem.
Moje ciało
znów działa za mnie. A może to ciągle demon Indigo
ma nad nim władzę.
Dotykam jej
prawego policzka.
- I jeszcze
ty.
Mamroczę na
głos bardziej do siebie niż do niej.
Indigo patrzy
na mnie z niezrozumieniem.
- Jesteś piękna, wiesz o tym? Walczyłem z tym od dawna. Próbowałem wyprzeć to z głowy. Wydrapać. Wypalić. Jakkolwiek. Po prostu nie chciałem tego czuć.
- Czego?
Pyta cicho,
patrząc na mnie z bólem.
- Że mi na
tobie zależy. Że jesteś ważna. Nie chciałem tego czuć. Miałem
swój zamknięty świat, w którym nie było miejsca dla żadnej
kobiety. A jednak... byłaś pierwszą osobą o której pomyślałem
dzisiejszego dnia. Tylko ty wydawałaś się idealną osobą, z
którą mogłem podzielić się swoim bólem...
Indigo nie
odpowiada. Czeka. Może intensywnie próbuje coś rozwikłać. Albo
próbuje dopowiedzieć coś do nieistniejącej treści.
Przyciągam ją
do siebie i całuję.
Mam wrażenie,
że odkrywam nowy ląd. Czuję się tak, jakbym robił to po raz
pierwszy w życiu. Serce chce wyłamać mi żebra, kręci mi się w
głowie.
Nie potrafię
określić jak smakują usta Indigo, ale wiem, z czym mi się
kojarzą. Ze szczęściem. Z czystym szczęściem. Może właśnie to
ich smak? Smak szczęścia?
Są niezwykle
miękkie i aksamitne. Jakby wytworzone z najcenniejszej substancji na
świecie. Nawet przez zamknięte powieki widzę jej piękną twarz.
Nie chcę już dłużej oszukiwać samego siebie.
- Kocham
cię.
Oczywistość.
Odpowiednie słowa w odpowiednim miejscu. Jakby od dawna czekały na
to, bym je wypowiedział.
Indigo odsuwa
się ode mnie i przygląda z niedowierzaniem. Wiem, że potrzebuje
usłyszeć te słowa ponownie. I... chcę je jej dać. Po raz
pierwszy od dawna chcę to powiedzieć kobiecie. I robię to z
całkowitą szczerością i pewnością.
- Kocham
cię, Indigo. Musiałem dojrzeć. Musiałem zrozumieć. Musiałem
uwierzyć.
Indigo wciąż
patrzy na mnie z niedowierzaniem. Czuję się wolny. Powiedziałem
to, co od dawna tłukło mi się po głowie, a ja próbowałem to
zagłuszyć demonami przeszłości. Nie przejmuję się tym, że
Indigo może nie odwzajemnić moich uczuć. Czasem nie chodzi o
odwzajemnienie. Czasem chodzi tylko o to, by umieć je zrozumieć i
przyznać się do nich otwarcie, bez strachu, że ktoś może uznać
je za głupie.
Indigo nie
udziela żadnej werbalnej odpowiedzi.
Po prostu
całuje mnie gorąco, zaplatając ramiona na mojej szyi.
Kładę jej
dłonie na plecach, przyciągam do siebie, oddaję słodkie, gorące
pocałunki.
Ból ustępuje,
zupełnie tak, jakby Indigo przekazywała mi jakieś drogocenne
lekarstwo na wszelkie choroby ducha.
Przestaję
myśleć o bólu, odrzuceniu i strachu.
Czuję jedynie
tęsknotę. I trochę żalu.
Żalu za tym,
że tak długo się broniłem.
Nie mam
pojęcia, co wydarzy się dalej. Wiem jedynie, że wszystko zależy
od niej. Bez słów oddaję swoją duszę i swój umysł w jej
dłonie. Daję jej wolny wybór. Może zrobić z nimi co zechce.
Tego wieczoru
wreszcie rozumiem, że jestem wolny.
Indigo przytula
się do mnie. Czuję aksamitną skórę jej policzka na swojej szyi.
Czuję ciepło jej ciała. Przytulam ją mocno. Mógłbym zostać w
tym miejscu i w takiej pozycji na zawsze. Zapominam o Achillesie, o
matce, o Sharon, o Eillin. Liczy się tylko ta krucha kobieta w moich
objęciach. Jakbym trzymał w objęciach cały świat.
- Co teraz?
Słyszę jej
szept przy swoim uchu.
Sam zadałem
sobie to pytanie sekundę wcześniej.
- Wybór
należy do ciebie.
Odpowiedź jest
tak oczywista, że na chwilę mnie muruje.
Indigo odsuwa
się ode mnie i spogląda na mnie ze smutkiem. Widzę, że chce coś
powiedzieć. Choć do głowy pchają się domysły, odsuwam je na
bok. Nie chcę się domyślać. Dopowiadać sobie treści, których
nie ma. Czekam więc na to co powie.
Właśnie wtedy
to ona uwalnia swoje demony. Opowiada o tym, jak wiele kosztowało ją
zdobycie odpowiedniej edukacji w domu, gdzie nigdy się nie
przelewało. Opowiada mi o swojej odwiecznej samotności, o
wielokrotnie złamanym sercu, o mężczyznach, którzy nawet nie
starali się zapewnić jej minimum komfortu psychicznego. O wiecznych
problemach z samą sobą i ze swoją seksualnością, nawet o tym, że
nienawidzi być kobietą. O braku ojca, o braku bezinteresownej,
męskiej miłości, o braku silnego oparcia w dzieciństwie i w
adolescencji. O tym, że też długo broniła się przed uczuciami do
mnie, o tym, jak bała się odrzucenia, o irracjonalności swoich
lęków, skoro nigdy nie przejawiałem żadnych uczuć względem
niej. O tym, że bardzo chciała, bym przejawiał jakiekolwiek
uczucia, o tęsknocie do mnie, która zżerała ją od dawna i o tym,
jak ciężko jej było beze mnie, gdy wyrzucono ją z pracy.
Przytulam ją
do siebie, chcę ukoić jej ból, chcę, by wypłakała się w moją
koszulę.
- Nie jestem łatwy w obsłudze. Jestem marudny, uparty i często spieprzam do własnego świata. I często jestem niewdzięczny. Zresztą... wiesz jaki jestem. Spaliłem w sobie wiele. Nieświadomie siałaś we mnie nowe kwiaty, które wyrosły za moimi plecami, a kiedy się odwróciłem, zrozumiałem,
że pożoga jaką zostawiłem zaczyna odżywać. Dzięki tobie...
- Kocham cię.
Głos Indigo
drży, zresztą tak samo jak całe jej ciało. Przytulam ją jeszcze
mocniej. Chcę otoczyć ją bezpieczeństwem. Chcę zamknąć ją za
murem, za którym nikt więcej jej nie skrzywdzi. Nikt, łącznie ze
mną.
Oto jak świat
po latach odnajduje drogę na swoją orbitę.