Ten rozdział był cholernie trudny do napisania. CHOLERNIE!
Więc proszę o odrobinę wyrozumiałości.
Dalej trzęsie mnie na myśl o tym, co zostało tu napisane i sprawia mi to ból. Nie chciałam, żeby wyszło na to, że mam jakieś chore fantazje/pragnienia/cokolwiek. Próbowałam skupić się na emocjach i uczuciach. Wiem, że zapewne mogłam umieścić ich więcej, jednak mam nadzieję, że osiągnęłam zamierzony efekt (wasza reakcja pomoże mi to zweryfikować).
Dziś po raz pierwszy bez standardowego "enjoy!", bo podanym tematem nie da się tego zrobić. Tak więc...
Zapraszam.
______________________________________
Weszli
do celi bez słowa, oślepiając mnie białym światłem. Szybko zamknęłam oczy, by
trwale nie oślepnąć.
Jeszcze
wtedy nie wiedziałam, że wolałabym być ślepa.
– Wstawaj.
Czyjaś
dłoń zacisnęła się mocno na moim chudym ramieniu i pociągnęła mnie do góry,
zmuszając do podniesienia się z podłogi. Wstałam posłusznie, bo co innego
mogłam zrobić? Gdybym spróbowała stawiać opór zapewne potraktowali by mnie
jedną z tych bolesnych klątw; więc wstałam, wystraszona ale posłuszna, drżąca
na myśl o torturach, które dla mnie przygotowali.
Pierwsze
godziny tortur przeżyłam chyba jedynie dlatego, że szybko zemdlałam, ale ból
towarzyszący zadanym mi tamtego dnia ranom wciąż był obecny w każdej części
ciała.
Wyszliśmy
z celi. Ten śmierciożerca, który mnie podniósł, wciąż trzymał mnie mocno za
ramię, wypychając do przodu. Chociaż na twarzach nie mieli masek, nie potrafiłam
rozróżnić ich cech fizycznych. Od pewnego czasu każdy z nich wyglądał
identycznie.
Tak
więc dwóch identycznych mężczyzn prowadziło mnie… dokądś. Przez chwilę chciałam
zapytać dokąd, ale szybko zdałam sobie sprawę, że i tak nie udzielą odpowiedzi.
Szłam
więc, modląc się, żeby to nie bolało tak bardzo jak tamtego dnia. Chciałam
nazwać go pierwszym, ale poprzedzał go tak długi okres pobytu w ciemności, że
nie miałam pojęcia czy był pierwszym, piątym czy dwudziestym.
Dla
mnie czas nagle się zatrzymał. Nawet wyprowadzenie z celi nie mogło mieć
żadnego odniesienia do czegokolwiek.
Szłam
więc, powłócząc nogami, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że zapomniałam jak
powinno się prawidłowo poruszać.
Opuściliśmy
lochy ale wbrew moim przypuszczeniom, nie weszliśmy po schodach na piętro tylko
poszliśmy dalej ciemnym, pustym korytarzem.
Cisza
była dla mnie jeszcze bardziej przerażająca niż krzyki. Nie mogłam pozbyć się
myśli, że zwiastuje coś znacznie gorszego niż tortury.
Śmierciożerca
idący po mojej prawej stronie otworzył drzwi na końcu korytarza, prowadzące do nieznanego
mi pomieszczenia, a ten, który mnie wprowadził, wepchnął mnie do środka z taką
łatwością jakbym nie ważyła nawet kilograma.
Spojrzałam
w dół, na swoje ciało; zawsze narzekałam, że mam go za dużo. W tamtym momencie
chciałam, by te chwile narzekań wróciły. Podarte ubranie odsłaniało moje, teraz
chude, nogi i równie chudy brzuch. Kiedyś zrobiłabym wszystko, by to osiągnąć.
Teraz wszystko bym oddała, by wrócić do dawnej siebie, do domu i do ramion
mamy.
Rozejrzałam
się po pomieszczeniu. Było niewielkie, niskie, z maleńkim, brudnym,
zakratowanym okienkiem oraz podłogą i ścianami wyłożonymi białymi płytkami.
Ze
ściany naprzeciwko drzwi wystawała stara rura z sitkiem na końcu, a pod nią
znajdował się jeden, zardzewiały kurek.
Prysznic…
Przeszło
mi przez myśl, choć rura i jeden zardzewiały kurek nie miały zbyt wiele wspólnego
z prysznicem, przynajmniej nie z normalnym
prysznicem.
Chcą,
żebym się wykąpała? W jakim celu?
– Umyj się.
Położył
mi dłoń na plechach i popchnął tak mocno, że prawie upadłam na śliską podłogę.
Udało mi się jednak zachować równowagę. Spojrzałam na nich.
Mierzyli
mnie chłodnymi spojrzeniami.
Zastanawiałam
się, czy wyjdą. Chciałam, żeby wyszli. Mimo tego, że zdążyli mnie sponiewierać,
poczucie wstydu mnie nie opuściło. Chciałam mieć, być może jedyną, możliwość
zażycia czegoś normalnego w samotności.
Jednak
oni dalej stali blisko wyjścia, z takimi minami, jakby nie zamierzali się
ruszyć. Wzięłam głęboki oddech. Podeszłam pod rurę. Podjęłam się próby
odkręcenia kurka.
Za
pierwszym razem nie wyszło.
Spróbowałam
ponownie.
Znowu
nic.
Usłyszałam,
jak jeden ze śmierciożerców westchnął z irytacją.
Czułam
chropowatą powierzchnię zardzewiałego metalu pod palcami. Próbowałam złapać
kurek jak najmocniej, ale moja dłoń ślizgała się po rdzy, ocierając się o nią z
każdą chwilą coraz bardziej. Jak miałam to niby odkręcić? Przecież to
urządzenie wyglądało tak, jakby od dawna nikt się nim nie posługiwał.
Jeszcze
jedna próba i nagle woda wystrzeliła z
góry, jakby już od dawna zbierała się w rurze, gotowa do użycia.
Zdążyłam jednak uskoczyć przed strumieniem zimnej wody.
Obaj
mężczyźni stali w tym samym miejscu. Jeden z nich rzucił w moją stronę coś, co
wyglądało jak szare mydło.
Wzięłam
głęboki oddech.
Chłód
wody zaczął rozchodzić się po pomieszczeniu i mimo, że stałam w pewnej
odległości od strumienia, zaczęłam odczuwać jego niską temperaturę.
Cóż,
skoro nie zamierzali wyjść, dopóki się nie umyję, co mogłam zrobić?
Zaczęłam
zdejmować z nóg podarte spodnie, w których porwali mnie z mojego rodzinnego
domu.
Wtedy
usłyszałam ruch przy drzwiach.
Spojrzałam
w tamtym kierunku przez ramię z taką płochliwością, jakbym właśnie zwietrzyła
drapieżnika.
Ale za
mną nikogo już nie było. Wyszli.
Poczułam
ulgę. Chwila samotności w pomieszczeniu jaśniejszym i mniej śmierdzącym niż cela,
w której mnie przetrzymywali była naprawdę miłą
odmianą.
Szybko
zdjęłam nieco mniej podartą koszulkę a następnie bieliznę.
Woda
była lodowata. Nie musiałam jej dotykać, by być tego pewna.
Wzięłam
głęboki oddech, zamknęłam oczy i weszłam pod strumień.
Było
gorzej, niż przypuszczałam.
Miałam
wrażenie, że moje płuca przebija jednocześnie tysiąc drobnych kawałków lodu, że
moja skóra się topi a mięśnie zamarzają. Woda zalała mi oczy i usta, chłód
przejął mnie do samego szpiku. Nie mogłam się ruszyć, nie mogłam nawet myśleć.
Przykucnęłam
i po omacku, skostniałymi palcami, zaczęłam szukać bryłki mydła, która
wcześniej upadła niedaleko mnie. Dlaczego, do cholery, nie podniosłam jej zanim
weszłam pod prysznic? Nie miałam bladego pojęcia.
Woda
dudniła o moją klatkę żebrową, a ja miałam wrażenie, że jej siła uderzeniowa
miażdży mi kości i płuca.
Wreszcie
zacisnęłam palce na czymś miękkim i lepkim. Z trudem udało mi się rozpoznać w
tym czymś mydło. Mimo tego uniosłam ręce do góry i zaczęłam namydlać głowę,
wysuwając się co nieco spod rury.
Miałam
wrażenie, że moje włosy są zrobione z cienkich drucików; tak trudno było mi
umyć je nie w pełni sprawnymi palcami.
Szum
wody i moje własne zaaferowanie kąpielą sprawiło,
że nie usłyszałam jak drzwi od łazienki otwierają się.
O
czyjejś obecności zorientowałam się dopiero wtedy, gdy dwie silne ręce
wykręciły moje do tyłu, sprawiając że upuściłam lepką brejkę z dłoni i
uderzyłam brzuchem o zardzewiały kurek z taką siłą, że przez chwilę miałam
wrażenie, iż mam w nim dziurę o okrągłym kształcie.
Jedna z
tajemniczych dłoni przesunęła się na moją szyję i poczułam gorący oddech tuż
przy swoim prawym uchu.
W
między czasie ktoś zakręcił wodę i w pomieszczeniu nagle zrobiło się
niebezpiecznie cicho.
Moje
serce przyśpieszyło i byłam pewna, że za chwilę zacznie dudnić echem w
pomieszczeniu.
– Będziesz grzeczną dziewczynką?
Męski
głos rozbrzmiewający tuż obok mojego ucha sprawił, że moje kolana nagle stały
się jak z waty.
Cisza na
korytarzu nie wróżyła niczego dobrego. Prysznic również nie mógł, po prostu nie
mógł zapowiadać niczego dobrego. Powinnam się była spodziewać. Powinnam była
wiedzieć, że jedyne, co może mnie spotkać to kolejne tortury. Jeszcze gorsze
niż bolesne klątwy.
Tortury,
po których już nigdy nie będę mogła być szczęśliwą, które nie pozwolą mi nawet
na to, bym mogła być dalej kobietą.
– Proszę… nie… nie krzywdźcie mnie…
Męska
dłoń zacisnęła się mocniej na moim gardle. Drżałam. Byłam pewna, że ten, który
mnie trzyma, musi czuć to drżenie. Wyraz zimna i strachu…
– Nikt cię nie skrzywdzi. Po prostu… trochę
się pobawimy, dobrze? Spodoba ci się, zobaczysz.
Usłyszałam
kroki innego śmierciożercy i po chwili poczułam drugi oddech, tym razem na
plecach.
Krępował
mi ręce.
Czułam
szorstką fakturę grubego sznura, którym związywał moje nadgarstki.
Byłam
przerażona. Przestałam myśleć.
Wiedziałam,
co za chwilę się stanie. Odruchowo zaczęłam płakać.
Nie,
nie będę grzeczną dziewczynką. Nie zgodzę się na ten ból. Będę walczyła. Zrobię
tyle, ile będę w stanie. Ale nie oddam im mojego ciała bez walki.
Po
chwili stanął obok mnie ktoś jeszcze. Trzeci śmierciożerca.
Chryste,
ilu ich tam było?
Nie
potrafiłam określić który z nich docisnął moje ramiona do zimnej ściany. Nie
wiem który złapał moje pośladki i przesunął palcami po miejscu, którego w ogóle
nie powinien dotykać.
– Zostawcie mnie! Zostawcie!
Próbowałam
kopnąć jednego z nich i chyba trafiłam w najczulszy punkt, bo usłyszałam jęk
boleści.
– Ty brudna zdziro… – szept był gorszy niż
wrzask. Wiedziałam już, że to co zrobiłam jedynie pogorszyło moją sytuację.
Ale czy
miałam stać, biernie godząc się na to, co zamierzają mi zrobić?
Jeśli
podpisałam na siebie wyrok śmierci – niech tak będzie. To lepsze, niż żyć w
hańbie. Jeśli jednak tylko zezwolenie na bardziej bolesne tortury…
Nie,
nie mogłam się zgodzić. Nie mogłam. Miałam jeszcze resztki honoru i wstydu.
Wtedy
jeszcze zdawało mi się, że jest to coś warte.
– Jesteś tylko małą, brudną, mugolską kurwą. I
za chwilę przekonasz się, jak wielką.
Usłyszałam
śmiech szatana. Nie możliwe, żeby w taki sposób śmiał się człowiek. Niemożliwe.
Byłam
unieruchomiona. Nie mogłam dostrzec twarzy człowieka, który za mną stał. Mój
lewy policzek umarł z zimna, przyciśnięty do białych płytek.
Poczułam jak w lewy bark wbijają
mi się czyjeś zęby.
Krzyknęłam z bólu. Chwilę później
poczułam się tak, jakby ktoś rozerwał moje krocze na pół.
Nigdy nie czułam takiego bólu.
Absolutnie nigdy. To nie miało porównania z czymkolwiek, co do tej pory w życiu
doświadczyłam. Nawet klątwa tnąca była przy tym jak zacięcie trawą na łące. Nie
potrafiłam porównać tego do czegokolwiek.
Oczy zaszły mi mgłą, pierś
rozerwał najbardziej zwierzęcy, obcy nawet dla mnie samej, krzyk.
Nie wiem, jak długo trwał. W
końcu jednak śmierciożerca, który właśnie teraz mnie gwałcił, zatkał mi usta
dłonią po to, by mnie wyciszyć.
Płakałam i krzyczałam, dopóki nie
straciłam głosu a moje łzy nie obróciły się w piasek. Czułam to obrzydlistwo w
sobie, poruszające się do przodu i do tyłu, ocierające się o moje
nieprzystosowane do czegokolwiek wnętrze, raniące mnie z każdym następnym
posunięciem.
– Widzisz, jaka jesteś teraz grzeczna?
Nagle obok mnie pojawił się
mężczyzna i mogłam zobaczyć jego twarz, lecz teraz nie byłam w stanie
stwierdzić, jak wygląda.
Moje
ciało było pulsującym bólem i modliłam się do kogokolwiek, by to już wreszcie
się skończyło.
I nagle
poczułam, jak coś wypełnia mnie w środku, coś ciepłego, coś, czego nie chciałam
mieć w sobie.
– Który z was następny? – zapytał, dysząc
ciężko. Odchrząknął i chwilę później poczułam jak coś mokrego ląduje na moich
plecach i spływa w dół.
Opluł
mnie. Jak dziwkę. Jak…
Nie
miałam siły. Straciłam wszystko.
Trzymający
mnie do tej pory za ramiona śmierciożerca puścił mnie, a ja, pozbawiona oparcia runęłam na podłogę, uderzając
kolanami o twardą podłogę.
Zapewne
kiedy indziej utyskiwałabym na to, jak bardzo było to bolesne, ale teraz całe
moje ciało było bólem, dlatego też niespecjalnie odczułam ten jeden, odnoszący
się do moich kolan.
Drugi mężczyzna obrócił mnie na plecy.
Zaciśnięte
w pięści dłonie wbiły mi się w krzyżowy odcinek kręgosłupa.
Ten
chciał, żebym go widziała. Może on sam chciał widzieć mój ból i wyraz
upokorzenia na twarzy. Może to właśnie go podniecało.
Wbiłam
swoje puste spojrzenie w sufit.
Niech
to się skończy. Błagam, niech to się skończy.
Niestety,
to jeszcze nie był koniec.
Drugi z
nich był jeszcze groszy niż pierwszy.
Rozsunął
moje bezsilne nogi i wszedł, nie sprawdzając nawet, czy dobrze celuje.
Krzyknęłam.
Za ten
krzyk wymierzył mi bolesny policzek. A później położył swoje ciężkie łapsko na
mojej drobnej szyi i zaczął mnie dusić. Początkowo delikatnie. Przez pierwsze chwile pozwolił mi znów płakać i skamleć
z bólu.
Jednak
w miarę jak jego tempo wzrastało, zacisk na mojej szyi również się wzmagał.
Oczy
zaszły mi mgłą, oddychanie przychodziło z trudem. Miałam wrażenie że jeszcze
chwila i zmiażdży mi, świadomie lub nieświadomie, krtań a ich zabawka nagle się
popsuje.
Sekundy
przed uduszeniem, nagle zabrał rękę z mojej szyi i wyszedł z mojego pulsującego
palącym bólem ciała po to, by dokończyć na moim ciele, a nie w środku. Ale
oprócz białej, kleistej cieczy, z jego członka wydobyło się coś jeszcze, coś,
co dopełniło obrazu mojego upokorzenia.
Ciepły
strumień moczu o wysokim ciśnieniu rozlał się na moim brzuchu.
Zaczęłam
ryczeć. Nie, to już nawet nie był płacz. To po prostu był ryk.
Ryk
ostatecznego upokorzenia, ryk związany ze świadomością, że straciłam wszystko
co jeszcze mogłabym uratować. Po tym co zrobił, nie miałam już niczego.
Trzech
śmierciożerców zaniosło się śmiechem.
Kolejne
splunięcie padło na moją twarz.
Miałam
szesnaście lat. Może ich córki były w moim wieku, o ile oczywiście mieli jakieś
córki. Nigdy nie dopuścili by do tego, by ich kochane córeczki spotkała taka
sama męczarnia, a jednak na moją godzili się bez chwili zawahania, z czystą
radością, robiąc to, czego nie mogli robić w domu, zachowując się gorzej, niż najprymitywniejsze
zwierzęta.
Miałam szesnaście
lat… marzenia związane z jednym mężczyzną, wstyd i siebie – największy prezent,
jaki kiedykolwiek mogłam mu dać, swoją wierność i zaufanie, mimo głupiego
uporu.
A teraz
nie miałam już niczego poza upokorzeniem, które odebrało mi szacunek do samej
siebie i wszystkiego dookoła. Przez trzech oprawców straciłam wszystko, co
mogło uczynić mnie szczęśliwą. Przez trzech oprawców straciłam nadzieję na
jakiekolwiek normalne życie, o ile oczywiście, kiedykolwiek udałoby mi się stąd
wydostać.
– No, jeszcze twoja kolej – wychrypiał jeden z
nich, patrząc na kolegę stojącego po jego lewej stronie.
– Szkoda mi na nią fiuta. Niech Anton się nią
zajmie.
Zostawili
mnie na podłodze. Wciąż wpatrywałam się w sufit, próbując powstrzymać łzy,
które nieświadomie płynęły z oczu.
Jak po
tym wszystkim mogłabym jeszcze kiedykolwiek normalnie żyć, normalnie
funkcjonować? Byłam dla nich gorsza niż śmieć, niż nic! Potraktowali mnie jak
przedmiot a nie jak żywego człowieka!
Dopiero
teraz cały wewnętrzny ból znalazł przestrzeń do zrealizowania się. Rozpłakałam
się mocniej, zamknęłam oczy.
Chciałam
umrzeć. Po prostu. Odejść z tego świata, nie czuć tego bólu, nie pamiętać o
tym, co zrobili.
Nawet
nie usłyszałam kiedy do łazienki ktoś wszedł.
Poczułam
dopiero dwie dłonie, które obróciły mnie ponownie na brzuch.
– Proszę, zrób to szybko i mnie zabij. Proszę…
Nie
poznawałam własnego głosu. Był zachrypnięty, gardłowy, zupełnie nie dziewczęcy.
– Uspokój się.
Męski,
cichy, spokojny głos rozległ się tuż nad moją głową.
Teraz
zdałam sobie sprawę, że te dwie dłonie dotykają mojego ciała delikatnie i że
próbują rozwiązać sznur, którym skrępowano mi nadgarstki, a nie sprawić mi ból.
Ucisk
pękł, znów mogę poruszać rękami. Tyle, że nie mam celu. Jest mi obojętne, co mi
zrobi. Byle tylko po wszystkim mnie zabił. Tylko tego pragnę.
Mężczyzna
znów odwrócił mnie na plecy, po czym zdecydowanym ruchem wziął na ręce i
przeniósł kawałek.
Położył
mnie w pozycji półleżącej w kącie pomieszczenia.
Otworzyłam
oczy i spojrzałam na niego, choć przez dłuższą chwilę nie widziałam nic oprócz
czarnych plam i rozmazanych konturów.
Odkręcił
kurek, nalał wody do wysokiego, metalowego wiadra, po czym zakręcił wodę i podszedł
do mnie. Ukucnął obok i spojrzał na mnie badawczo.
– Wiem, że nie chcesz, żebym cię dotknął. Nie
chcę ci zrobić krzywdy. Chcę cię tylko trochę umyć… pomóc ci pozbyć się tego,
co na tobie zostawili.
Nie
miałam siły odpowiedzieć. Zamknęłam oczy.
Jednak
jego spokojny, głęboki, pewny głos zachęca, bym mu zaufała. Nie ufam, ale mój
dalszy los jest mi już tak bardzo obojętny, że nie mam siły protestować.
Zimna
woda chłodzi moje rozpalone, jakby pogrążone w gorączce ciało, przynosi lekkie
ukojenie rozerwanemu, krwawiącemu kroczu.
Początkowo
nie zwracałam na niego uwagi.
Mył
mnie gąbką, nie dłońmi. Jego ostrożne ruchy zmusiły mnie w końcu do tego, bym
na niego spojrzała.
Nie
wyglądał na śmierciożercę. Wyglądał raczej na człowieka, który znalazł się w
podobnej sytuacji co ja. Był więźniem.
Jego
brudne, skołtunione włosy, twarz poznaczona bliznami i brudne, podarte ubranie
przemawiały właśnie za takim wytłumaczeniem.
– Na Merlina, co oni ci zrobili… – wyszeptał
bardziej sam do siebie niż do mnie, kiedy wycierał moją czerwoną twarz.
Następnie pomógł mi się ubrać, co nie było łatwe ze względu na moją nagłą utratę
umiejętności posługiwania się ciałem.
Kiedy
już się ubrałam tajemniczy mężczyzna, najprawdopodobniej Anton, pomógł mi wstać
i udzielił swojego ciała jako wsparcia w drodze powrotnej do celi.
Nie
mogłam iść. Nie potrafiłam. Ból związany z dolną częścią układu ruchowego był
straszny. Miałam wrażenie że przez lata leżałam z rozłożonymi nogami i teraz
nie wiem, jak ponownie poprawnie je złożyć.
Ostatecznie
Anton, widząc, że nie jestem w stanie iść, wziął mnie na ręce i zaniósł do celi.
Tam położył ostrożnie na podłodze i przez dłuższą chwilę przyglądał mi się
uważnie. Miałam wrażenie, że chce mi coś powiedzieć ale nie za bardzo wie co.
W końcu
ja się odezwałam:
– Zabij mnie.
Nie
odpowiedział. Nawet nie zareagował. Wciąż na mnie patrzył.
Może
coś sobie przypominał. Może kogoś mu przypominałam.
Może on
miał córkę w podobnym wieku i nie potrafił sobie wyobrazić kim trzeba być, by
skrzywdzić dziecko. W każdym razie nie odpowiedział. Po chwili wyszedł bez
słowa, a ja usłyszałam jak rygluje drzwi od zewnątrz.
Znów
zostałam sam na sam z ciemnością. Położyłam się na zimnej podłodze z jednym
tylko marzeniem – by zasnąć i już się nie obudzić.
*
Prometeusz
wylądował na czworakach w gabinecie Heyswortha i automatycznie zaczął
wymiotować na podłogę.
– Na Merlina, Ache! – krzyknął zdezorientowany
Sylas i jednym płynnym ruchem podsunął mu śmietnik, który do tej pory stał przy
jego biurku.
Eillin
leżała półprzytomna na szezlongu, blada i słaba, jakby przechodziła jakąś
ciężką chorobę.
A
tymczasem Ache rzygał jak kot, i choć
bardzo by chciał, nie potrafił przestać.
W
swojej karierze uzdrowiciela widział niejedno chore wspomnienie. Ale żadne z
nich nie było tak chore jak to, którego przed chwilą był obserwatorem. Może za
jego intensywność odpowiadała także jego mała obsesja na punkcie Eillin.
Niewykluczone.
Co nie
zmienia faktu, że to co zobaczył było po prostu obrzydliwe.
Heysworth
stał nad nim, nie wiedząc, co powinien zrobić; ostatecznie zadecydował, że poczeka
z pytaniami dopóki Ache nie zrzuci wszystkiego, co musiał zrzucić.
Po
jakichś pięciu minutach i dwóch fałszywych alarmach, Prometeusz wreszcie
podniósł się z podłogi i usiadł obok Eillin.
Nie
potrafił patrzeć na nią w ten sam sposób, co wcześniej. Nie była już tylko
kolejnym przypadkiem. Była istotą, na której zaczęło mu zależeć, której ból nie
był mu obojętny.
Sylas
usunął wymiociny zarówno z podłogi jak i ze swojego śmietnika, po czym spojrzał
zdezorientowany na młodego uzdrowiciela.
– Coś ty tam widział, co?
Prometeusz
nie odpowiedział od razu. Dotknął dłonią prawego policzka Eillin, jakby chciał
jej przekazać, że rozumie i że jej współczuje.
Tylko na co jej twoje
współczucie, co?
Zapytał
samego siebie ironicznie.
Cofnął
dłoń, ale nie oderwał od niej spojrzenia.
– Masz wspomnienie. Możesz sam to zobaczyć.
– Widziałem fragmenty.
– Więc dlaczego pytasz co widziałem? – spytał Ache
nieco zbyt ostro. Sylas skarcił go spojrzeniem.
– Nie wiem co tak tobą wstrząsnęło –
odpowiedział oschle, odchodząc do swojego biurka.
Prometeusz
zrozumiał, że dalsza dyskusja może tylko pogorszyć ich wzajemne relacje, więc
szybko wstał, pożegnał Heyswortha i uciekł z gabinetu.
Było mu
gorąco i czuł, że się spocił.
Czuł
się nie swojo z tym, co przed chwilą widział. Nie potrafił podejść do tego na trzeźwo.
Miał
jakieś dziwne wrażenie, że potrzebuje rozgrzeszenia z tego, że jest mężczyzną i
nie wiedział skąd ta nagła potrzeba w ogóle się pojawiła. Przecież nigdy nie
zrobił niczego podobnego a czuł się cholernie odpowiedzialny. Może z powodu
Sharon.
Może
dlatego, że Eillin nie miał już kto bronić, a powinna wiedzieć, że to nie jej
wina, że ktoś tak ją skrzywdził, że to nie przekreśla jej wartości, że wciąż
jest pełnowartościowym człowiekiem.
Spojrzał
na zegarek. Będzie mógł wyjść dopiero za pięć godzin.
Jasna
cholera!
Gdyby
była tu Indigo, mógłby jej wszystko powiedzieć. Gdyby była…
Już
wiedział dokąd niezwłocznie musi się udać po zakończeniu pracy. Indigo była jego
ostatnią nadzieją.
Oderwałam się od obowiązków, żeby to wreszcie przeczytać. To jest chyba jeden z moich ulubieńszych rozdziałów w tej historii. Jest tragiczny, prowokacyjny, naturalistyczny, a może wręcz turpistyczny. Wspomnienie Eilin? Wisienka na torcie. Coś tak obrzydliwego, smutnego i strasznego jednocześnie, wzbudzającego tyle emocji... Jeszcze ukazane z jej subiektywnej perspektywy - to wszystko dodaje naprawdę jeszcze większej zawiłości tej postaci. Lubiłam ją na początku, teraz lubię jej historię jeszcze bardziej.
OdpowiedzUsuńKontrowersja z Twojej strony jak najbardziej udanie zrealizowana. Dokładnie czegoś takiego mi brakuje w ffkach o śmierciożercach etc. - oprócz wysublimowanej czarnej magii, to właśnie takich zwierzęcych niekontrolowanych zachowań.
Reakcja Prometeusza adekwatna do sytuacji. Myślałby kto... Niby chłop ze stali, a tu proszę. Rzygowina :)
Uważam, że ten rozdział jest bardzo dobrze napisany i fajnie, że jest długi.
Problem mam z tym: klatkę żebrową - jesteś pewna, że nie chodziło o klatkę piersiową albo o żebra?
I z "nie swojo" w drugiej części rozdziału. Chyba pisze się "nieswojo", ale nie jestem pewna.
Borze, Anta, jak ja tęsknię za pisaniem. Nawał pracy mnie dobija. Byle do 13 maja...
Dobrze, że tutaj coś skrobnęłaś. :)
Buźka,
xxx
Z czym tak boleśnie się borykasz, co Cię przygniata? :< Trzymaj się, xBC. Trzymaj się! Jeszcze tylko dwa tygodnie.
OdpowiedzUsuńA ja tęsknię za Tobą, brak mi Twojej obecności twórczej.
Dziękuję Ci za komentarz. Cieszę się, cholernie się cieszę, naprawdę. Nawet nie wiesz, jak było mi ciężko to napisać i jak się bałam reakcji.
Trzymaj się kochana!
xoxoxo
Z czym? Doszłam do wniosku jakiś czas temu, że potrzebuję matury z niemieckiego + podwyższyć sobie procent z polskiego zeszłorocznego. Niemieckiego zaczęłam się uczyć w październiku, a 13 maja mam rozszerzoną maturę i desperacko potrzebuję go napisać na przynajmniej 70%. I mnie to dobija, ale już za daleko w to zaszłam, żeby sobie odpuścić, więc pisanie musi poczekać. Ale już niedługo... SOON. :3
UsuńAww, stahp it you.
Domyślam się, że taki temat to ciężka kobyła, ale naprawdę rozdział jest dobry, a ja chcę odkrywać ten światek, kŧóry tutaj tworzysz. :)
:*
O nie. O nie, nie, nie. Czyli co, niemiecki level zaawansowany tak bardzo? Jesteś szalona, mówię Ci! No, ja mam nadzieję, bo po prostu... pusto bez Cię. :<
Usuńxoxoxox
Ty karmisz obłęd, obłęd karmi się tobą. Co ja Ci mogę powiedzieć, Anta... :( Robię to trochę z przekory, bo dostałam niewerbalne ultimatum od rodziców... Dobrze napisany niemiecki okazuje się być, o ironio, przepustką do przysłowiowego lepszego świata. Jest to środek do celu, ale niestety niezbędny.
UsuńPowiem, że mój następny post dotyczy Insygniów Śmierci i mitów skandynawskich. I nie mogę się doczekać, żeby go dokończyć. :(
Miałaś mi powiedzieć co za pomysł na nowego ff masz! Zdradź coś, proszęęę.
xxx
ANTAAAAAAAAA KIEDY COŚ NOWEGOOOOOOOOOOOOOOOOOO :(
OdpowiedzUsuńNie wiem, moja miła. :((
UsuńByć może niedługo, jak znajdę natchnienie. :((