środa, 9 kwietnia 2014

[16] - Upokorzenie



Ten rozdział był cholernie trudny do napisania. CHOLERNIE!
Więc proszę o odrobinę wyrozumiałości.
Dalej trzęsie mnie na myśl o tym, co zostało tu napisane i sprawia mi to ból. Nie chciałam, żeby wyszło na to, że mam jakieś chore fantazje/pragnienia/cokolwiek. Próbowałam skupić się na emocjach i uczuciach. Wiem, że zapewne mogłam umieścić ich więcej, jednak mam nadzieję, że osiągnęłam zamierzony efekt (wasza reakcja pomoże mi to zweryfikować).
Dziś po raz pierwszy bez standardowego "enjoy!", bo podanym tematem nie da się tego zrobić. Tak więc...
Zapraszam.
 

______________________________________



                Weszli do celi bez słowa, oślepiając mnie białym światłem. Szybko zamknęłam oczy, by trwale nie oślepnąć.
                Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że wolałabym być ślepa.
                 – Wstawaj.
                Czyjaś dłoń zacisnęła się mocno na moim chudym ramieniu i pociągnęła mnie do góry, zmuszając do podniesienia się z podłogi. Wstałam posłusznie, bo co innego mogłam zrobić? Gdybym spróbowała stawiać opór zapewne potraktowali by mnie jedną z tych bolesnych klątw; więc wstałam, wystraszona ale posłuszna, drżąca na myśl o torturach, które dla mnie przygotowali.
                Pierwsze godziny tortur przeżyłam chyba jedynie dlatego, że szybko zemdlałam, ale ból towarzyszący zadanym mi tamtego dnia ranom wciąż był obecny w każdej części ciała.
                Wyszliśmy z celi. Ten śmierciożerca, który mnie podniósł, wciąż trzymał mnie mocno za ramię, wypychając do przodu. Chociaż na twarzach nie mieli masek, nie potrafiłam rozróżnić ich cech fizycznych. Od pewnego czasu każdy z nich wyglądał identycznie.
                Tak więc dwóch identycznych mężczyzn prowadziło mnie… dokądś. Przez chwilę chciałam zapytać dokąd, ale szybko zdałam sobie sprawę, że i tak nie udzielą odpowiedzi.
                Szłam więc, modląc się, żeby to nie bolało tak bardzo jak tamtego dnia. Chciałam nazwać go pierwszym, ale poprzedzał go tak długi okres pobytu w ciemności, że nie miałam pojęcia czy był pierwszym, piątym czy dwudziestym.
                Dla mnie czas nagle się zatrzymał. Nawet wyprowadzenie z celi nie mogło mieć żadnego odniesienia do czegokolwiek.
                Szłam więc, powłócząc nogami, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że zapomniałam jak powinno się prawidłowo poruszać.
                Opuściliśmy lochy ale wbrew moim przypuszczeniom, nie weszliśmy po schodach na piętro tylko poszliśmy dalej ciemnym, pustym korytarzem.
                Cisza była dla mnie jeszcze bardziej przerażająca niż krzyki. Nie mogłam pozbyć się myśli, że zwiastuje coś znacznie gorszego niż tortury.
                Śmierciożerca idący po mojej prawej stronie otworzył drzwi na końcu korytarza, prowadzące do nieznanego mi pomieszczenia, a ten, który mnie wprowadził, wepchnął mnie do środka z taką łatwością jakbym nie ważyła nawet kilograma.
                Spojrzałam w dół, na swoje ciało; zawsze narzekałam, że mam go za dużo. W tamtym momencie chciałam, by te chwile narzekań wróciły. Podarte ubranie odsłaniało moje, teraz chude, nogi i równie chudy brzuch. Kiedyś zrobiłabym wszystko, by to osiągnąć. Teraz wszystko bym oddała, by wrócić do dawnej siebie, do domu i do ramion mamy.
                Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Było niewielkie, niskie, z maleńkim, brudnym, zakratowanym okienkiem oraz podłogą i ścianami wyłożonymi białymi płytkami.
                Ze ściany naprzeciwko drzwi wystawała stara rura z sitkiem na końcu, a pod nią znajdował się jeden, zardzewiały kurek.
                Prysznic…
                Przeszło mi przez myśl, choć rura i jeden zardzewiały kurek nie miały zbyt wiele wspólnego z prysznicem, przynajmniej nie z normalnym prysznicem.
                Chcą, żebym się wykąpała? W jakim celu?
                 – Umyj się.
                Położył mi dłoń na plechach i popchnął tak mocno, że prawie upadłam na śliską podłogę. Udało mi się jednak zachować równowagę. Spojrzałam na nich.
                Mierzyli mnie chłodnymi spojrzeniami.
                Zastanawiałam się, czy wyjdą. Chciałam, żeby wyszli. Mimo tego, że zdążyli mnie sponiewierać, poczucie wstydu mnie nie opuściło. Chciałam mieć, być może jedyną, możliwość zażycia czegoś normalnego w samotności.
                Jednak oni dalej stali blisko wyjścia, z takimi minami, jakby nie zamierzali się ruszyć. Wzięłam głęboki oddech. Podeszłam pod rurę. Podjęłam się próby odkręcenia kurka.
                Za pierwszym razem nie wyszło.
                Spróbowałam ponownie.
                Znowu nic.
                Usłyszałam, jak jeden ze śmierciożerców westchnął z irytacją.
                Czułam chropowatą powierzchnię zardzewiałego metalu pod palcami. Próbowałam złapać kurek jak najmocniej, ale moja dłoń ślizgała się po rdzy, ocierając się o nią z każdą chwilą coraz bardziej. Jak miałam to niby odkręcić? Przecież to urządzenie wyglądało tak, jakby od dawna nikt się nim nie posługiwał.
                Jeszcze jedna próba i nagle woda wystrzeliła z  góry, jakby już od dawna zbierała się w rurze, gotowa do użycia. Zdążyłam jednak uskoczyć przed strumieniem zimnej wody.
                Obaj mężczyźni stali w tym samym miejscu. Jeden z nich rzucił w moją stronę coś, co wyglądało jak szare mydło.
                Wzięłam głęboki oddech.
                Chłód wody zaczął rozchodzić się po pomieszczeniu i mimo, że stałam w pewnej odległości od strumienia, zaczęłam odczuwać jego niską temperaturę.
                Cóż, skoro nie zamierzali wyjść, dopóki się nie umyję, co mogłam zrobić?
                Zaczęłam zdejmować z nóg podarte spodnie, w których porwali mnie z mojego rodzinnego domu.
                Wtedy usłyszałam ruch przy drzwiach.
                Spojrzałam w tamtym kierunku przez ramię z taką płochliwością, jakbym właśnie zwietrzyła drapieżnika.
                Ale za mną nikogo już nie było. Wyszli.
                Poczułam ulgę. Chwila samotności w pomieszczeniu jaśniejszym i mniej śmierdzącym niż cela, w której mnie przetrzymywali była naprawdę miłą odmianą.
                Szybko zdjęłam nieco mniej podartą koszulkę a następnie bieliznę.
                Woda była lodowata. Nie musiałam jej dotykać, by być tego pewna.
                Wzięłam głęboki oddech, zamknęłam oczy i weszłam pod strumień.
                Było gorzej, niż przypuszczałam.
                Miałam wrażenie, że moje płuca przebija jednocześnie tysiąc drobnych kawałków lodu, że moja skóra się topi a mięśnie zamarzają. Woda zalała mi oczy i usta, chłód przejął mnie do samego szpiku. Nie mogłam się ruszyć, nie mogłam nawet myśleć.
                Przykucnęłam i po omacku, skostniałymi palcami, zaczęłam szukać bryłki mydła, która wcześniej upadła niedaleko mnie. Dlaczego, do cholery, nie podniosłam jej zanim weszłam pod prysznic? Nie miałam bladego pojęcia.
                Woda dudniła o moją klatkę żebrową, a ja miałam wrażenie, że jej siła uderzeniowa miażdży mi kości i płuca.
                Wreszcie zacisnęłam palce na czymś miękkim i lepkim. Z trudem udało mi się rozpoznać w tym czymś mydło. Mimo tego uniosłam ręce do góry i zaczęłam namydlać głowę, wysuwając się co nieco spod rury.
                Miałam wrażenie, że moje włosy są zrobione z cienkich drucików; tak trudno było mi umyć je nie w pełni sprawnymi palcami.
                Szum wody i moje własne zaaferowanie kąpielą sprawiło, że nie usłyszałam jak drzwi od łazienki otwierają się.
                O czyjejś obecności zorientowałam się dopiero wtedy, gdy dwie silne ręce wykręciły moje do tyłu, sprawiając że upuściłam lepką brejkę z dłoni i uderzyłam brzuchem o zardzewiały kurek z taką siłą, że przez chwilę miałam wrażenie, iż mam w nim dziurę o okrągłym kształcie.
                Jedna z tajemniczych dłoni przesunęła się na moją szyję i poczułam gorący oddech tuż przy swoim prawym uchu.
                W między czasie ktoś zakręcił wodę i w pomieszczeniu nagle zrobiło się niebezpiecznie cicho.
                Moje serce przyśpieszyło i byłam pewna, że za chwilę zacznie dudnić echem w pomieszczeniu.
                 – Będziesz grzeczną dziewczynką?
                Męski głos rozbrzmiewający tuż obok mojego ucha sprawił, że moje kolana nagle stały się jak z waty.
                Cisza na korytarzu nie wróżyła niczego dobrego. Prysznic również nie mógł, po prostu nie mógł zapowiadać niczego dobrego. Powinnam się była spodziewać. Powinnam była wiedzieć, że jedyne, co może mnie spotkać to kolejne tortury. Jeszcze gorsze niż bolesne klątwy.
                Tortury, po których już nigdy nie będę mogła być szczęśliwą, które nie pozwolą mi nawet na to, bym mogła być dalej kobietą.
                 – Proszę… nie… nie krzywdźcie mnie…
                Męska dłoń zacisnęła się mocniej na moim gardle. Drżałam. Byłam pewna, że ten, który mnie trzyma, musi czuć to drżenie. Wyraz zimna i strachu…
                 – Nikt cię nie skrzywdzi. Po prostu… trochę się pobawimy, dobrze? Spodoba ci się, zobaczysz.
                Usłyszałam kroki innego śmierciożercy i po chwili poczułam drugi oddech, tym razem na plecach.
                Krępował mi ręce.
                Czułam szorstką fakturę grubego sznura, którym związywał moje nadgarstki.
                Byłam przerażona. Przestałam myśleć.
                Wiedziałam, co za chwilę się stanie. Odruchowo zaczęłam płakać.
                Nie, nie będę grzeczną dziewczynką. Nie zgodzę się na ten ból. Będę walczyła. Zrobię tyle, ile będę w stanie. Ale nie oddam im mojego ciała bez walki.
                Po chwili stanął obok mnie ktoś jeszcze. Trzeci śmierciożerca.
                Chryste, ilu ich tam było?
                Nie potrafiłam określić który z nich docisnął moje ramiona do zimnej ściany. Nie wiem który złapał moje pośladki i przesunął palcami po miejscu, którego w ogóle nie powinien dotykać.
                 – Zostawcie mnie! Zostawcie!
                Próbowałam kopnąć jednego z nich i chyba trafiłam w najczulszy punkt, bo usłyszałam jęk boleści.
                 – Ty brudna zdziro… – szept był gorszy niż wrzask. Wiedziałam już, że to co zrobiłam jedynie pogorszyło moją sytuację.
                Ale czy miałam stać, biernie godząc się na to, co zamierzają mi zrobić?
                Jeśli podpisałam na siebie wyrok śmierci – niech tak będzie. To lepsze, niż żyć w hańbie. Jeśli jednak tylko zezwolenie na bardziej bolesne tortury…
                Nie, nie mogłam się zgodzić. Nie mogłam. Miałam jeszcze resztki honoru i wstydu.
                Wtedy jeszcze zdawało mi się, że jest to coś warte.
                 – Jesteś tylko małą, brudną, mugolską kurwą. I za chwilę przekonasz się, jak wielką.
                Usłyszałam śmiech szatana. Nie możliwe, żeby w taki sposób śmiał się człowiek. Niemożliwe.
                Byłam unieruchomiona. Nie mogłam dostrzec twarzy człowieka, który za mną stał. Mój lewy policzek umarł z zimna, przyciśnięty do białych płytek.
Poczułam jak w lewy bark wbijają mi się czyjeś zęby.
Krzyknęłam z bólu. Chwilę później poczułam się tak, jakby ktoś rozerwał moje krocze na pół.
Nigdy nie czułam takiego bólu. Absolutnie nigdy. To nie miało porównania z czymkolwiek, co do tej pory w życiu doświadczyłam. Nawet klątwa tnąca była przy tym jak zacięcie trawą na łące. Nie potrafiłam porównać tego do czegokolwiek.
Oczy zaszły mi mgłą, pierś rozerwał najbardziej zwierzęcy, obcy nawet dla mnie samej, krzyk.
Nie wiem, jak długo trwał. W końcu jednak śmierciożerca, który właśnie teraz mnie gwałcił, zatkał mi usta dłonią po to, by mnie wyciszyć.
Płakałam i krzyczałam, dopóki nie straciłam głosu a moje łzy nie obróciły się w piasek. Czułam to obrzydlistwo w sobie, poruszające się do przodu i do tyłu, ocierające się o moje nieprzystosowane do czegokolwiek wnętrze, raniące mnie z każdym następnym posunięciem.
 – Widzisz, jaka jesteś teraz grzeczna?
Nagle obok mnie pojawił się mężczyzna i mogłam zobaczyć jego twarz, lecz teraz nie byłam w stanie stwierdzić, jak wygląda.
                Moje ciało było pulsującym bólem i modliłam się do kogokolwiek, by to już wreszcie się skończyło.
                I nagle poczułam, jak coś wypełnia mnie w środku, coś ciepłego, coś, czego nie chciałam mieć w sobie.
                 – Który z was następny? – zapytał, dysząc ciężko. Odchrząknął i chwilę później poczułam jak coś mokrego ląduje na moich plecach i spływa w dół.
                Opluł mnie. Jak dziwkę. Jak…
                Nie miałam siły. Straciłam wszystko.
                Trzymający mnie do tej pory za ramiona śmierciożerca puścił mnie, a ja, pozbawiona oparcia runęłam na podłogę, uderzając kolanami o twardą podłogę.
                Zapewne kiedy indziej utyskiwałabym na to, jak bardzo było to bolesne, ale teraz całe moje ciało było bólem, dlatego też niespecjalnie odczułam ten jeden, odnoszący się do moich kolan.
                Drugi mężczyzna obrócił mnie na plecy.
                Zaciśnięte w pięści dłonie wbiły mi się w krzyżowy odcinek kręgosłupa.
                Ten chciał, żebym go widziała. Może on sam chciał widzieć mój ból i wyraz upokorzenia na twarzy. Może to właśnie go podniecało.
                Wbiłam swoje puste spojrzenie w sufit.
                Niech to się skończy. Błagam, niech to się skończy.
                Niestety, to jeszcze nie był koniec.
                Drugi z nich był jeszcze groszy niż pierwszy.
                Rozsunął moje bezsilne nogi i wszedł, nie sprawdzając nawet, czy dobrze celuje.
                Krzyknęłam.
                Za ten krzyk wymierzył mi bolesny policzek. A później położył swoje ciężkie łapsko na mojej drobnej szyi i zaczął mnie dusić. Początkowo delikatnie. Przez pierwsze chwile pozwolił mi znów płakać i skamleć z bólu.
                Jednak w miarę jak jego tempo wzrastało, zacisk na mojej szyi również się wzmagał.
                Oczy zaszły mi mgłą, oddychanie przychodziło z trudem. Miałam wrażenie że jeszcze chwila i zmiażdży mi, świadomie lub nieświadomie, krtań a ich zabawka nagle się popsuje.
                Sekundy przed uduszeniem, nagle zabrał rękę z mojej szyi i wyszedł z mojego pulsującego palącym bólem ciała po to, by dokończyć na moim ciele, a nie w środku. Ale oprócz białej, kleistej cieczy, z jego członka wydobyło się coś jeszcze, coś, co dopełniło obrazu mojego upokorzenia.
                Ciepły strumień moczu o wysokim ciśnieniu rozlał się na moim brzuchu.
                Zaczęłam ryczeć. Nie, to już nawet nie był płacz. To po prostu był ryk.
                Ryk ostatecznego upokorzenia, ryk związany ze świadomością, że straciłam wszystko co jeszcze mogłabym uratować. Po tym co zrobił, nie miałam już niczego.
                Trzech śmierciożerców zaniosło się śmiechem.
                Kolejne splunięcie padło na moją twarz.
                Miałam szesnaście lat. Może ich córki były w moim wieku, o ile oczywiście mieli jakieś córki. Nigdy nie dopuścili by do tego, by ich kochane córeczki spotkała taka sama męczarnia, a jednak na moją godzili się bez chwili zawahania, z czystą radością, robiąc to, czego nie mogli robić w domu, zachowując się gorzej, niż najprymitywniejsze zwierzęta.
                Miałam szesnaście lat… marzenia związane z jednym mężczyzną, wstyd i siebie – największy prezent, jaki kiedykolwiek mogłam mu dać, swoją wierność i zaufanie, mimo głupiego uporu.
                A teraz nie miałam już niczego poza upokorzeniem, które odebrało mi szacunek do samej siebie i wszystkiego dookoła. Przez trzech oprawców straciłam wszystko, co mogło uczynić mnie szczęśliwą. Przez trzech oprawców straciłam nadzieję na jakiekolwiek normalne życie, o ile oczywiście, kiedykolwiek udałoby mi się stąd wydostać.
                 – No, jeszcze twoja kolej – wychrypiał jeden z nich, patrząc na kolegę stojącego po jego lewej stronie.
                 – Szkoda mi na nią fiuta. Niech Anton się nią zajmie.
                Zostawili mnie na podłodze. Wciąż wpatrywałam się w sufit, próbując powstrzymać łzy, które nieświadomie płynęły z oczu.
                Jak po tym wszystkim mogłabym jeszcze kiedykolwiek normalnie żyć, normalnie funkcjonować? Byłam dla nich gorsza niż śmieć, niż nic! Potraktowali mnie jak przedmiot a nie jak żywego człowieka!
                Dopiero teraz cały wewnętrzny ból znalazł przestrzeń do zrealizowania się. Rozpłakałam się mocniej, zamknęłam oczy.
                Chciałam umrzeć. Po prostu. Odejść z tego świata, nie czuć tego bólu, nie pamiętać o tym, co zrobili.
                Nawet nie usłyszałam kiedy do łazienki ktoś wszedł.
                Poczułam dopiero dwie dłonie, które obróciły mnie ponownie na brzuch.
                 – Proszę, zrób to szybko i mnie zabij. Proszę…
                Nie poznawałam własnego głosu. Był zachrypnięty, gardłowy, zupełnie nie dziewczęcy.
                 – Uspokój się.
                Męski, cichy, spokojny głos rozległ się tuż nad moją głową.
                Teraz zdałam sobie sprawę, że te dwie dłonie dotykają mojego ciała delikatnie i że próbują rozwiązać sznur, którym skrępowano mi nadgarstki, a nie sprawić mi ból.
                Ucisk pękł, znów mogę poruszać rękami. Tyle, że nie mam celu. Jest mi obojętne, co mi zrobi. Byle tylko po wszystkim mnie zabił. Tylko tego pragnę.
                Mężczyzna znów odwrócił mnie na plecy, po czym zdecydowanym ruchem wziął na ręce i przeniósł kawałek.
                Położył mnie w pozycji półleżącej w kącie pomieszczenia.
                Otworzyłam oczy i spojrzałam na niego, choć przez dłuższą chwilę nie widziałam nic oprócz czarnych plam i rozmazanych konturów.
                Odkręcił kurek, nalał wody do wysokiego, metalowego wiadra, po czym zakręcił wodę i podszedł do mnie. Ukucnął obok i spojrzał na mnie badawczo.
                 – Wiem, że nie chcesz, żebym cię dotknął. Nie chcę ci zrobić krzywdy. Chcę cię tylko trochę umyć… pomóc ci pozbyć się tego, co na tobie zostawili.
                Nie miałam siły odpowiedzieć. Zamknęłam oczy.
                Jednak jego spokojny, głęboki, pewny głos zachęca, bym mu zaufała. Nie ufam, ale mój dalszy los jest mi już tak bardzo obojętny, że nie mam siły protestować.
                Zimna woda chłodzi moje rozpalone, jakby pogrążone w gorączce ciało, przynosi lekkie ukojenie rozerwanemu, krwawiącemu kroczu.
                Początkowo nie zwracałam na niego uwagi.
                Mył mnie gąbką, nie dłońmi. Jego ostrożne ruchy zmusiły mnie w końcu do tego, bym na niego spojrzała.
                Nie wyglądał na śmierciożercę. Wyglądał raczej na człowieka, który znalazł się w podobnej sytuacji co ja. Był więźniem.
                Jego brudne, skołtunione włosy, twarz poznaczona bliznami i brudne, podarte ubranie przemawiały właśnie za takim wytłumaczeniem.
                 – Na Merlina, co oni ci zrobili… – wyszeptał bardziej sam do siebie niż do mnie, kiedy wycierał moją czerwoną twarz. Następnie pomógł mi się ubrać, co nie było łatwe ze względu na moją nagłą utratę umiejętności posługiwania się ciałem.
                Kiedy już się ubrałam tajemniczy mężczyzna, najprawdopodobniej Anton, pomógł mi wstać i udzielił swojego ciała jako wsparcia w drodze powrotnej do celi.
                Nie mogłam iść. Nie potrafiłam. Ból związany z dolną częścią układu ruchowego był straszny. Miałam wrażenie że przez lata leżałam z rozłożonymi nogami i teraz nie wiem, jak ponownie poprawnie je złożyć.
                Ostatecznie Anton, widząc, że nie jestem w stanie iść, wziął mnie na ręce i zaniósł do celi. Tam położył ostrożnie na podłodze i przez dłuższą chwilę przyglądał mi się uważnie. Miałam wrażenie, że chce mi coś powiedzieć ale nie za bardzo wie co.
                W końcu ja się odezwałam:
                 – Zabij mnie.
                Nie odpowiedział. Nawet nie zareagował. Wciąż na mnie patrzył.
                Może coś sobie przypominał. Może kogoś mu przypominałam.
                Może on miał córkę w podobnym wieku i nie potrafił sobie wyobrazić kim trzeba być, by skrzywdzić dziecko. W każdym razie nie odpowiedział. Po chwili wyszedł bez słowa, a ja usłyszałam jak rygluje drzwi od zewnątrz.
                Znów zostałam sam na sam z ciemnością. Położyłam się na zimnej podłodze z jednym tylko marzeniem – by zasnąć i już się nie obudzić.

*

                Prometeusz wylądował na czworakach w gabinecie Heyswortha i automatycznie zaczął wymiotować na podłogę.
                 – Na Merlina, Ache! – krzyknął zdezorientowany Sylas i jednym płynnym ruchem podsunął mu śmietnik, który do tej pory stał przy jego biurku.
                Eillin leżała półprzytomna na szezlongu, blada i słaba, jakby przechodziła jakąś ciężką chorobę.
                A tymczasem Ache rzygał jak kot, i choć bardzo by chciał, nie potrafił przestać.
                W swojej karierze uzdrowiciela widział niejedno chore wspomnienie. Ale żadne z nich nie było tak chore jak to, którego przed chwilą był obserwatorem. Może za jego intensywność odpowiadała także jego mała obsesja na punkcie Eillin. Niewykluczone.
                Co nie zmienia faktu, że to co zobaczył było po prostu obrzydliwe.
                Heysworth stał nad nim, nie wiedząc, co powinien zrobić; ostatecznie zadecydował, że poczeka z pytaniami dopóki Ache nie zrzuci wszystkiego, co musiał zrzucić.
                Po jakichś pięciu minutach i dwóch fałszywych alarmach, Prometeusz wreszcie podniósł się z podłogi i usiadł obok Eillin.
                Nie potrafił patrzeć na nią w ten sam sposób, co wcześniej. Nie była już tylko kolejnym przypadkiem. Była istotą, na której zaczęło mu zależeć, której ból nie był mu obojętny.
                Sylas usunął wymiociny zarówno z podłogi jak i ze swojego śmietnika, po czym spojrzał zdezorientowany na młodego uzdrowiciela.
                 – Coś ty tam widział, co?
                Prometeusz nie odpowiedział od razu. Dotknął dłonią prawego policzka Eillin, jakby chciał jej przekazać, że rozumie i że jej współczuje.
                Tylko na co jej twoje współczucie, co?
                Zapytał samego siebie ironicznie.
                Cofnął dłoń, ale nie oderwał od niej spojrzenia.
                 – Masz wspomnienie. Możesz sam to zobaczyć.
                 – Widziałem fragmenty.
                 – Więc dlaczego pytasz co widziałem? – spytał Ache nieco zbyt ostro. Sylas skarcił go spojrzeniem.
                 – Nie wiem co tak tobą wstrząsnęło – odpowiedział oschle, odchodząc do swojego biurka.
                Prometeusz zrozumiał, że dalsza dyskusja może tylko pogorszyć ich wzajemne relacje, więc szybko wstał, pożegnał Heyswortha i uciekł z gabinetu.
                Było mu gorąco i czuł, że się spocił.
                Czuł się nie swojo z tym, co przed chwilą widział. Nie potrafił podejść do tego na trzeźwo.
                Miał jakieś dziwne wrażenie, że potrzebuje rozgrzeszenia z tego, że jest mężczyzną i nie wiedział skąd ta nagła potrzeba w ogóle się pojawiła. Przecież nigdy nie zrobił niczego podobnego a czuł się cholernie odpowiedzialny. Może z powodu Sharon.
                Może dlatego, że Eillin nie miał już kto bronić, a powinna wiedzieć, że to nie jej wina, że ktoś tak ją skrzywdził, że to nie przekreśla jej wartości, że wciąż jest pełnowartościowym człowiekiem.
                Spojrzał na zegarek. Będzie mógł wyjść dopiero za pięć godzin.
                Jasna cholera!
                Gdyby była tu Indigo, mógłby jej wszystko powiedzieć. Gdyby była…
                Już wiedział dokąd niezwłocznie musi się udać po zakończeniu pracy. Indigo była jego ostatnią nadzieją.
                


7 komentarzy:

  1. Oderwałam się od obowiązków, żeby to wreszcie przeczytać. To jest chyba jeden z moich ulubieńszych rozdziałów w tej historii. Jest tragiczny, prowokacyjny, naturalistyczny, a może wręcz turpistyczny. Wspomnienie Eilin? Wisienka na torcie. Coś tak obrzydliwego, smutnego i strasznego jednocześnie, wzbudzającego tyle emocji... Jeszcze ukazane z jej subiektywnej perspektywy - to wszystko dodaje naprawdę jeszcze większej zawiłości tej postaci. Lubiłam ją na początku, teraz lubię jej historię jeszcze bardziej.
    Kontrowersja z Twojej strony jak najbardziej udanie zrealizowana. Dokładnie czegoś takiego mi brakuje w ffkach o śmierciożercach etc. - oprócz wysublimowanej czarnej magii, to właśnie takich zwierzęcych niekontrolowanych zachowań.
    Reakcja Prometeusza adekwatna do sytuacji. Myślałby kto... Niby chłop ze stali, a tu proszę. Rzygowina :)

    Uważam, że ten rozdział jest bardzo dobrze napisany i fajnie, że jest długi.

    Problem mam z tym: klatkę żebrową - jesteś pewna, że nie chodziło o klatkę piersiową albo o żebra?
    I z "nie swojo" w drugiej części rozdziału. Chyba pisze się "nieswojo", ale nie jestem pewna.

    Borze, Anta, jak ja tęsknię za pisaniem. Nawał pracy mnie dobija. Byle do 13 maja...

    Dobrze, że tutaj coś skrobnęłaś. :)

    Buźka,
    xxx

    OdpowiedzUsuń
  2. Z czym tak boleśnie się borykasz, co Cię przygniata? :< Trzymaj się, xBC. Trzymaj się! Jeszcze tylko dwa tygodnie.
    A ja tęsknię za Tobą, brak mi Twojej obecności twórczej.
    Dziękuję Ci za komentarz. Cieszę się, cholernie się cieszę, naprawdę. Nawet nie wiesz, jak było mi ciężko to napisać i jak się bałam reakcji.

    Trzymaj się kochana!
    xoxoxo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z czym? Doszłam do wniosku jakiś czas temu, że potrzebuję matury z niemieckiego + podwyższyć sobie procent z polskiego zeszłorocznego. Niemieckiego zaczęłam się uczyć w październiku, a 13 maja mam rozszerzoną maturę i desperacko potrzebuję go napisać na przynajmniej 70%. I mnie to dobija, ale już za daleko w to zaszłam, żeby sobie odpuścić, więc pisanie musi poczekać. Ale już niedługo... SOON. :3

      Aww, stahp it you.

      Domyślam się, że taki temat to ciężka kobyła, ale naprawdę rozdział jest dobry, a ja chcę odkrywać ten światek, kŧóry tutaj tworzysz. :)

      :*

      Usuń
    2. O nie. O nie, nie, nie. Czyli co, niemiecki level zaawansowany tak bardzo? Jesteś szalona, mówię Ci! No, ja mam nadzieję, bo po prostu... pusto bez Cię. :<

      xoxoxox

      Usuń
    3. Ty karmisz obłęd, obłęd karmi się tobą. Co ja Ci mogę powiedzieć, Anta... :( Robię to trochę z przekory, bo dostałam niewerbalne ultimatum od rodziców... Dobrze napisany niemiecki okazuje się być, o ironio, przepustką do przysłowiowego lepszego świata. Jest to środek do celu, ale niestety niezbędny.

      Powiem, że mój następny post dotyczy Insygniów Śmierci i mitów skandynawskich. I nie mogę się doczekać, żeby go dokończyć. :(

      Miałaś mi powiedzieć co za pomysł na nowego ff masz! Zdradź coś, proszęęę.

      xxx

      Usuń
  3. ANTAAAAAAAAA KIEDY COŚ NOWEGOOOOOOOOOOOOOOOOOO :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, moja miła. :((
      Być może niedługo, jak znajdę natchnienie. :((

      Usuń