niedziela, 4 listopada 2012

[02] Ból



     - Panie Ache, ma pan świadomość, że ta kobieta jest całkowicie zdeprawowana jeśli chodzi o sferę psychiczną?
Młody Uzdrowiciel o jasnym spojrzeniu uważnie wpatrywał się w mężczyznę, który wypowiedział te słowa. Był nim szef więzienia - niski, chuderlawy mężczyzna o czuprynie posiwiałych włosów na głowie i świdrujących, brązowych oczach. Młodzieniec zacisnął mocno szczęki, nie chcąc powiedzieć czegoś, czego mógłby żałować.
Znajdowali się w gabinecie szefa, mieszczącego się w północnej części twierdzy. Z dwóch małych, brudnych okienek widać było wzburzone, granatowe morze i szare od ciężkich chmur niebo.
    - Zdaję sobie sprawę z ciężkiego stanu zdrowia panny Crane. Nie mniej jednak uważam, że jej jakakolwiek działalność w szeregach tak zwanych śmierciożerców nie wynikała z chęci, a jedynie z tego właśnie stanu psychicznego.
    Kierownik popatrzył przeciągle na Ache'a, po czym obszedł biurko i usiadł na fotelu. Lekarz stał.
    Pokój urządzony był w iście spartański sposób. Proste biurko, dwa krzesła po obu jego stronach, śmietnik i regal z książkami to wszystko, co składało się na wyposażenie gabinetu. Nie było w nim żadnego obrazu, zdjęcia, nawet uschniętego kwiatka. Absolutnie niczego, co nadawałoby jakikolwiek wyraz temu pomieszczeniu. Zamiast tego były ciemne meble, szare ściany i wytarta, ciemna podłoga.
    Lekarz czuł się tu nieswojo. Obcość i surowość tych pomieszczeń przyprawiała go o szybsze bicie serca, a ciemne korytarze z celami, pełne krzyków, szeptów i szaleńczych śmiechów powodowały u niego gęsią skórkę.
    Nie, żeby był jakoś szczególnie strachliwym człowiekiem. Czuł jednak pewien dyskomfort na myśl o wszystkich zbrodniarzach i obłąkanych zamkniętych w tej ogromnej twierdzy, nad którą pieczę sprawował ten chudy, mizerny człeczyna o twarzy basseta.
     - Panie Lynch. Wiem, że nie należy pan do osób, które można w jakikolwiek sposób przekupić. Prawdę mówiąc nawet nie pomyślałem o tym.
    Lynch przyglądał mu się uważnie, kładąc obie ręce na biurku.
     - Ale uważam, że pannie Crane nie trzeba więzienia, a co najwyżej specjalistycznej opieki medycznej. Wiele udało nam się osiągnąć na płaszczyźnie obłąkań. Myślę, że dla panny Crane jest jeszcze nadzieja...
     - A co z resztą świrów? - zapytał, wpadając w jego wypowiedź. Ache uniósł obie brwi do góry i poczuł w sobie złość.
     - Proszę tak o nich nie mówić. Oni są chorzy. Te stany nie wynikają z ich chwilowego widzimisię.
    Oczy kierownika zabłysły złośliwie.
     - Więc jak już spytałem, co z resztą świrów? Skoro jesteście w stanie ich wyleczyć, dlaczego jeszcze siedzą pozamykani w tych celach. Jaką ma pan na to odpowiedź, panie Ache?
    Lekarz powstrzymał się przed warknięciem na Lyncha za ponowne użycie wyrazu świr. Spojrzał na niego najchłodniej, jak tylko potrafił.
     - Nie wszystkie osadzone tu świry są podobne do panny Crane.
    Znienawidzone przez siebie słowo mocno zaakcentował, ani na chwilę nie przerywając kontaktu wzrokowego z Lynchem. Ten uśmiechnął się ironicznie.
     - Wie pan co, panie Ache? Lubię ludzi ambitnych. Naprawdę. Doceniam ich zapał i wytrwałość w dążeniu do celu. Wygląda pan na takiego, co dla tej wariatki zrobiłby wszystko, albo jeszcze więcej. Niech więc pan powie mi, tylko uczciwie - dlaczego tak panu na niej zależy? To pana kuzynka? Ukochana? Przyjaciółka? Hm?
    Ache zacisnął mocno szczęki. Tak mocno, że aż rozbolały go dziąsła. Nie chciał, by jego głos zabrzmiał podejrzanie, co było trudne z powodu gniewu, jaki gotował się w jego gardle. Odchrząknął dość mocno i spojrzał na morze.
     - Widzę, że nie pozwoli pan na jej przeniesienie...
     - Nie, nie pozwolę... - wtrącił Lynch. Ache jednak kontynuował, zupełnie tym niezrażony.
     - ...jeśli nie powiem panu, dlaczego jest tak ważna dla eksperymentu, prawda?
    Mężczyzna znów uśmiechnął się złośliwie.
     - Wreszcie zaczynasz łapać, o co chodzi.
    Ache puścił to nagłe przejście na "ty" mimo uszu. Złapał dłońmi oparcie krzesła i pochylił do przodu. Jego jasne oczy gromiły postać siedzącą za biurkiem. Nienawidził takich ludzi jak Lynch. To ich brak chęci jakiejkolwiek współpracy przyczyniał się do takich sytuacji.
    Zrozumiałby jego zachowanie, gdyby nie fakt, że przyniósł mu oficjalne pismo ze szpitala, w którym kierownik Azkabanu został poinformowany o programie leczenia ofiar "ciemnej strony mocy" i o zakwalifikowaniu się do niego Eillin Crane, dziewczyny więzionej przez ponad rok w Czarnym Dworze, a następnie wcielonej do szeregów śmierciożerców, odnalezionej podczas ostatniej bitwy o Hogwart, rozgrywającej się pół roku temu.
     - Podobno w święta wszyscy mówią ludzkim głosem, ale pan najwyraźniej zamierza utrudnić życie nie tylko nam, ale i sobie.
    Lynch przestał się uśmiechać. Płatki jego nosa drgały nerwowo.
     - Oczywiście, ma pan kierownik świadomość tego, że odmawiając współpracy z nami, odmawia pan współpracy z Ministerstwem, które wyznaczyło nasz oddział, prawda?
     - Ale... - zaczął, choć najwyraźniej nie wiedział, co chce powiedzieć.
    Ache, czując że uderzył we wrażliwą nutę, kontynuował:
     - Kiedy dowie się o tym Ministerstwo, to pan Kingsley na pewno dość szybko znajdzie zastępcę na pana miejsce. A idą święta. Każdy chciałby mieć pracę, do której mógłby po nich wrócić, prawda?...
    Lynch otwierał i zamykał usta jak ryba wyjęta z wody. Jego policzki poczerwieniały, w oczach czaił się strach.
     - Nie zrobiłbyś tego.
     - Założysz się? - rzucił Ache, wychylając się jeszcze bardziej do przodu. Lynch zerwał się z krzesła i odwrócił twarzą do okna. Dłońmi objął głowę i milczał, najwyraźniej intensywnie zastanawiając się nad propozycją, którą młody lekarz właśnie mu przedłożył.
    Ache nie zamierzał go popędzać. Czuł, że wreszcie zaczął wygrywać. To, czy wyjdzie stąd na tarczy czy z nią okaże się zapewne za chwilę.
    Wreszcie kierownik odwrócił się w jego stronę. Wyglądał na pokonanego. A to sprawiało, że był wściekły. Czerwone plamy na jego policzkach przybrały na sile.
     - Kiedy chce pan ją zabrać?
    Ache powstrzymał się przed tryumfalnym uśmiechem.
     - Gdybym mógł, zrobiłbym to teraz.
    Lynch skrzywił się wyraźnie. Sięgnął jednak po coś do szuflady. Brzęk metalu uświadomił Ache'owi, że kierownik wyciąga klucze.
     - Za mną proszę.
    Mruknął, nie spoglądając na lekarza.
    Ache pozwolił sobie na uśmiech.
    Wreszcie będzie mógł zająć się Eillin tak jak należy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz