Indigo
Sykes od kilku minut siedziała na wątpliwie wytrzymałym, drewnianym krzesełku
przed gabinetem kierownika Azkabanu, ściskając w dłoniach papierową teczkę oczekując
pojawienia się sekretarki, która miała wezwać ją do środka.
Ponieważ
jednak kobieta ciągle się nie pojawiała, Indigo, starając się nie wiercić zbyt
na zdezelowanym krześle, rozglądała się po pomieszczeniu.
Było
niewielkie, urządzone skromnie i schludnie. Jasnoniebieskie ściany, czysta,
kamienna podłoga, ciemne meble, na których czas i wilgoć odcisnęły swoje
piętno. Mimo tego Indigo miała wrażenie, jakby nagle znalazła się w zupełnie
innym miejscu. Pokoik różnił się od całej reszty więzienia; szarych korytarzy,
okratowanych żarówek, cel, wilgotnych kamieni.
W sekretariacie
było całkiem przyjemnie.
Młoda
Uzdrowicielka rozglądała się po pokoju ale nie potrafiła skupić się na jego
wystroju. Była zbyt przejęta faktem, że oto dziś, po raz pierwszy w swojej
karierze, rozpocznie pracę z własnym pacjentem.
Do
Azkabanu przybyła w celu wydostania stąd Ernsta Anthony’ego Gallawaya, którego
przypadek podsunęła jej Lysanne Wintour. Właśnie o nim chciała porozmawiać z
nowo mianowanym kierownikiem, Rowanem Prachettem.
Najwyraźniej
ktoś zrozumiał, że osadzenie Lyncha na stanowisku kierownika więzienia nie było
zbyt mądrym pomysłem. Z opowieści Ache’a wynikało, że Lynch to nie tyle
niezwykły buc, co po prostu głupiec.
Choć Indigo nie znała byłego
kierownika osobiście, wiedziała o nim co nieco z opowieści Prometeusza, kiedy
mężczyzna starał się o zwolnienie Eillin.
Prachett, jego następca był
zupełnie innym człowiekiem.
Drzwi
do gabinetu otworzyły się głośno.
- Pani Sykes? Pan Prachett prosi. – Niska,
ciemnowłosa kobieta w granatowym kostiumie i
butach na niewysokim obcasie weszła energicznie do sekretariatu i gestem
wskazała Indigo drzwi.
Uzdrowicielka
poderwała się z miejsca, kiwnęła głową w oznace podzięki i uśmiechnęła się
pogodnie do sekretarki. Ta niestety nie odwzajemniła gestu. Niezrażona tym
faktem Indigo minęła ją, po czym weszła do gabinetu, zamykając za sobą drzwi.
Rowan
Prachett siedział za swoim biurkiem i pisał coś zawzięcie na rolce pergaminu. Usłyszawszy
odgłos zamykanych drzwi, podniósł głowę i spojrzał na Indigo. Prawie
natychmiast wstał i z uśmiechem na ustach podszedł do kobiety, podając jej
dłoń.
- Witam panią, proszę, proszę!
Wskazał
jej krzesło przed swoim biurkiem.
Prachett
był mężczyzną wysokim, barczystym, o dużych dłoniach i twarzy. Jego tęczówki
miały barwę kawy z mlekiem, nos miał prosty i długi, brwi krzaczaste, kościste
policzki i wąskie usta.
Na
pierwszy rzut oka mógł mieć najwyżej trzydzieści parę lat.
Szeroki
uśmiech, którym obdarzył Indigo był naturalny.
Uzdrowicielka
zajęła miejsce przed biurkiem. Prachett usiadł za nim.
Kobieta
rozejrzała się po gabinecie.
Był
niewielki, urządzony w spartański sposób, ale przy tym niezwykle zadbany. W
kominku w rogu pokoju wesoło trzaskał ogień, ogrzewając zimne, wilgotne mury.
Na
biurku Prachetta stało zdjęcie, przedstawiające kobietę z małym dzieckiem na
rękach, uśmiechającą się wesoło do mężczyzny.
Jakoś
wcześniej Indigo nie zauważyła tego zdjęcia.
- To pana żona? – zapytała zaciekawiona,
patrząc na zdjęcie. Prachett złapał ramkę i obrócił ją w stronę Uzdrowicielki.
- Cudna, prawda? To Annika. I nasz synek. Mój
pierworodny. Nawet pani nie zdaje sobie sprawy, jaki jestem dumny.
Indigo
uśmiechnęła się ciepło do mężczyzny. Rowan z czułością patrzył na zdjęcie żony
i syna. Kobieta miała nawet wrażenie, że przez chwilę jego oczy wypełniły się
łzami.
- No tak, ale przecież nie przyszła pani tu
patrzeć na zdjęcie mojej rodziny, prawda?
Mężczyzna
odwrócił zdjęcie w swoją stronę i spojrzał z zainteresowaniem na Uzdrowicielkę.
Kobieta przytaknęła. Otworzyła teczkę, wyciągnęła z niej arkusz pergaminu i
podała mężczyźnie.
Było to
oficjalne pismo od Głównej Uzdrowicielki Oddziału Zamkniętego. Prosiła w nim o
przekazanie pod opiekę szpitalną skazanego Ernsta Gallawaya i informowała o
zwolnieniu więzienia z dotychczasowego obowiązku kontroli nad nim.
Prachett
zmrużył oczy, wczytując się w drobne pismo Lysanne Wintour.
- W porządku – oznajmił wreszcie, odkładając je
i spoglądając na Indigo. – Oddaję skazanego w pani ręce. Zapewnię również eskortę
na ląd i do szpitala.
Uzdrowcielka
uśmiechnęła się pogodnie.
- Dziękuję.
- Nie ma za co dziękować – odpowiedział
mężczyzna. – Takie są procedury bezpieczeństwa. Ernst zdziczał przez czas,
który tu spędził. Pomijając już fakt, że taka sytuacja jest niedopuszczalna,
pozostawienie pani sam na sam z Gallawayem byłoby niebezpieczne.
- Uważa pan, że nie poradziłabym sobie? –
zapytała nieco urażonym tonem. Mężczyzna przecząco pokiwał głową.
- Skądże! Nie, nie, to nie chodzi o to. Jakby
to powiedzieć… cóż, Gallaway zapomniał jak używa się magii, ale nie zapomniał
jak można użyć pięści. Jest dość agresywny więc zalecałbym szczególną kontrolę.
Indigo
przytaknęła.
Ależ
się wygłupiła!
Była
przeczulona, ale to przez Ache’a. To on cały czas traktował ją jako tę, która
nie poradzi sobie absolutnie z niczym więc każdą wątpliwość dotyczącą jej
kompetencji i umiejętności traktowała jako personalny atak.
- Przepraszam – wymamrotała w końcu,
uśmiechając się koślawo do Prachetta. Mężczyzna machnął dłonią.
- Nie ma pani za co. Chodźmy, zaprowadzę panią
do niego.
- Dziękuję.
Oboje
podnieśli się ze swoich miejsc i wyszli z gabinetu. Prachett szedł przodem,
prowadząc Indigo przez najwyższe piętro więzienia w kierunku klatki schodowej.
Do tej pory Uzdrowicielka
widziała swojego przyszłego pacjenta tylko jeden raz, a i wtedy nie mogła
przyjrzeć mu się zbyt dokładnie, dlatego teraz szła cicho za kierownikiem
więzienia, czując, że serce bije jej gdzieś w okolicach krtani.
Nie
mogła doczekać się momentu, w którym wraz z Ernstem znajdzie się w spokojnym i
bezpiecznym szpitalu.
Kierownik
poprowadził Uzdrowicielkę sześć poziomów w dół. Przed drzwiami
prowadzącymi na poziom dwudziesty
czwarty czekało już trzech strażników, których Prachett wcześniej kazał wezwać
swojej sekretarce. Najwyższy z nich był szczupłym blondynem o szczurzej twarzy
i wyłupiastych, jasnych oczach. Średni wzrostem strażnik był barczysty, miał
szeroką pierś, mocno zarysowaną szczękę i ciemną karnację. Ostatni strażnik,
najniższy z całej trójki był szczupły, ale dość mięsisty, o podłużnej, ciemnej
twarzy i równie ciemnych oczach. Każdy z nich miał na sobie taki sam, jednolity
uniform w kolorze ciemnego granatu.
Powitali swojego przełożonego poważnymi minami
i sztywnymi skinięciami głowy. Prachett odpowiedział im tym samym, choć był
mniej poważny i mniej sztywny.
Najwyższy
ze strażników popchnął ciężkie, metalowe drzwi na których morski, wilgotny
klimat odcisnął swoje piętno, po czym trójka strażników weszła w ciemny,
chłodny korytarz. Zaraz za nimi szła Indigo, a za nią spokojnie kroczył Rowan.
Kobieta
z zainteresowaniem zaglądała do mijanych cel, lecz nie zawsze udało jej się
dostrzec osadzonych w nich więźniów. Niekiedy brudni szaleńcy przyczepiali się
do krat, w milczeniu obserwując tę piątkę idącą korytarzem, niektórzy szeptali
coś do siebie, inni otwarcie złorzeczyli wolnym ludziom. Jednak oprócz Indigo,
nikt nie zwracał uwagi na skazańców.
W końcu
strażnicy zatrzymali się przed jedną z cel. To samo zrobiła kobieta, a za nią
kierownik więzienia.
Indigo uważnie
przyjrzała się zewnętrznej stronie celi. Krata mocno złączona z kamienną ścianą
wyglądała na nową. W odróżnieniu od drzwi prowadzących na dwudziesty czwarty
poziom, na prętach nie było widać najmniejszej oznaki rdzy.
Indigo
spojrzała na kraty w sąsiednich celach. One również wyglądały tak, jakby ktoś
dopiero przed chwilą je tutaj wmontował. Cóż, najwyraźniej to wszystko zasługa
magii. Zniszczone kraty mogły spowodować, że więzień ucieknie, prawda? W
związku z tym więzienie musiało jakoś zabezpieczyć cele. Magią powstrzymać
ewentualne, niemagiczne konsekwencje. W związku z tym stan techniczny drzwi
prowadzących na poziom nie był już tak istotny.
- Oto Ernst – oświadczył spokojnie Rowan
Prachett, wskazując swoją dużą dłonią dwie chude, brudne i nagie nogi wystające
z cienia.
Po tych
słowach strażnik, a ponownie był to najwyższy z całej trójki, za pomocą różdżki
zapalił światło w celi Ernsta.
Indigo
spodziewała się podobnego widoku, lecz nawet mimo tego poczuła lekki zawód.
Ernst
leżał na podłodze. Przez moment młoda Uzdrowicielka miała wrażenie że jej nowy
pacjent nie żyje. Dopiero po chwili zauważyła delikatny ruch jego klatki
piersiowej.
Jak
większość więźniów Azkabanu, Ernst był wychudzony, brudny i praktycznie nagi.
- Ile on ma lat? – zapytała zaciekawiona
Indigo, przyglądając się długim, posiwiałym włosom mężczyzny i jego rzadkiej
brodzie. Dopiero za drugim razem zdała sobie sprawę, że Ernst albo jest stary,
albo Azkaban wyjątkowo mocno odcisnął na nim swoje piętno.
- Jeśli się nie mylę, w tym roku kończy
trzydzieści dwa.
Indigo
nie potrafiła ukryć swojego zdziwienia.
Z
drugiej strony, czy było się czemu dziwić? Azkaban zmieniał ludzi. W straszliwy
sposób. Chociaż od kiedy nowy Minister usunął z twierdzy dementorów* i zrobiło
się tutaj nieco przyjemniej, nie
sprawiło to oczywiście, że ci, który przez lata byli narażeni na obecność tych
przerażających istot odzyskali nagle jasność umysłu.
Najniższy
strażnik uderzył głośno w pręty. Ernst leniwie otworzył prawe oko. Po chwili to
samo zrobił z drugim. Przyjrzał się uważnie twarzom swoich gości, po czym zaczął mamrotać coś pod nosem.
- Decoy, Mann, Rashton zakujcie więźnia –
zarządził Prachett, po czym przeniósł spojrzenie na leżącego na podłodze
Ernsta. – Czeka cię mała podróż, kolego.
Indigo obserwowała,
jak trójka milczących, poważnych strażników wchodzi do środka i podnosi z ziemi
Gallawaya.
Przyglądając
się jego dzikiej, zarośniętej twarzy zaczęła zastanawiać się, czy Ernst na
pewno jest tym pacjentem, którym chciałaby się zająć.
Lecz
Ernst również przyglądał się jej, a w jego oczach Uzdrowcielka dostrzegła coś,
co nie wróżyło niczego dobrego.
________________________________________________________
*J. K. Rowling potwierdziła informację o tym, że od kiedy Ministrem Magii został Kingsley Shacklebolt demenotrzy zostali przegnani z Azkabanu.
Tak, ja też czytałam, że za Kingsleya już nie było dementorów w Azkabanie. :)
OdpowiedzUsuńCzemu tak krótko dzisiaj? Nie zdążyłam się wczuć! :(
Wyobrażam sobie Indigo jako taką mega młodą, jeszcze niedoświadczoną dziewczynę, która co prawda ma jakiś utarty światopogląd, ale jednak na każdym kroku życie zaskakuje ją jakimiś sytuacjami, których się nie spodziewała. Kimże jest Ernst? Umknęło mi coś, czy dopiero się dowiem? ;)
Z rzeczy technicznych: "To on cały czas traktował ją jako tą, która nie poradzi sobie (...)" -> "tę", nie "tą". ;)
Pozdrawiam,
[blooded-hands]
Oczywiście, że "tę". Omójborze, jak mogłam napisać coś takiego? :O
OdpowiedzUsuńNa Pola Elizejskie, czyste niedopatrzenie.
Ernst jeszcze nie występował, więc nic ci nie umknęło, wszystkiego się dowiesz. :)
A Indigo... no cóż, Indigo to Indigo. Młoda, dobra, naiwna.
Hej, Ty mi lepiej powiedz, co stało się z Diamond Fair? :(
Skasowałam, żeby nie czuć presji, że muszę pisać, muszę, muszę, muszę, a tymczasem Diamond Fair leży, bo Lucjusz. Ale SPOKOJNIE, jak napiszę absolutnie całe, to pojawi się na KonFEDORAcji. :) Albo będę co jakiś czas aktualizować posta, jeszcze zobaczę. Spokojnie, wszystko jest pod kontrolą. :)
UsuńPozdrawiam,
[blooded-hands]
Przez tę moderację komentarzy teraz nie wiem, czy się wysłało. :/ W każdym razie napisałam, że skasowałam DF, ale spokojnie, bo pojawi się na KonFEDORAcji, jak napiszę je całe albo będę co jakiś czas aktualizować posta. ;)
UsuńPozdrawiam,
[blooded-hands]
To kamień z serca.
UsuńModerację istnieje tylko po to, żebym wiedziała, kiedy pojawi się jakiś komentarz. Już do niej przywykłam.
Okej, trzymam Cię za słowo, że jak Lucjusz da Ci trochę wolnego, to będziesz mogła wrócić do Zlatana. :)
To wystarczy wejść na pocztę, na której założyłaś bloga i tam masz info o nowym komentarzu, ja przynajmniej mam. :)
UsuńSpoko, DF się pisze, to nie tak, że leży i dojrzewa w słońcu. Po prostu nie ma jakiegoś niesamowitego tempa. ;)
„Młoda Uzdrowicielka rozglądała się po pokoju(,) ale nie potrafiła skupić się na jego wystroju.”
OdpowiedzUsuń„Prachett, jego następca(,) był zupełnie innym człowiekiem.” - bo to wtrącenie jakby, co nie?
„Ta niestety nie odwzajemniła gestu. Niezrażona tym faktem Indigo minęła ją, po czym weszła do gabinetu, zamykając za sobą drzwi.” - sama lubię takie tegesy robić ta... ten... tym.. tego... koło siebie, ale tak myślę, że 'tym faktem' ogólnie można całkiem usunąć i będzie nawet bardziej literacko brzmiało
„Prosiła w nim o przekazanie pod opiekę szpitalną skazanego Ernsta Gallawaya i informowała o zwolnieniu więzienia z dotychczasowego obowiązku kontroli nad nim.” - 'zwolnieniu z więzienia' albo 'zwolnieniu więźnia', czy ja o czymś nie wiem? :D
„...Gallaway zapomniał jak używa się magii, ale nie zapomniał(,) jak można użyć pięści.” - wydaje mi się, że tu ten przecinek trzeba.
„Jest dość agresywny(,) więc zalecałbym szczególną kontrolę.” !!!!!!!!!!!!!!
„To on cały czas traktował ją jako tę, która nie poradzi sobie absolutnie z niczym(,) więc każdą...” [sic!] WIĘC, no co ty, ziomek, podstawówka :D
„Każdy z nich miał na sobie taki sam, jednolity uniform w kolorze ciemnego granatu.” - przecinek zbędny
„W końcu strażnicy zatrzymali się przed jedną z cel. To samo zrobiła kobieta, a za nią kierownik więzienia.” - myślę, że wystarczyłoby po prostu W końcu zatrzymali się przed jedną z cel. i od razu złączyć to z następnym akapitem (nie rozdzielać na dwa)
„ Indigo spojrzała na kraty w sąsiednich celach.” - znowu dygresja: wymaż „Indigo”, wiadomo o kogo chodzi przecież poprzedni akapit był o niej ;)
„ Przyglądając się jego dzikiej, zarośniętej twarzy(,) zaczęła zastanawiać się, czy Ernst na pewno jest tym pacjentem, którym chciałaby się zająć.” - ten przecinek jest w odniesieniu do tego „przyglądając się”, tudzież musi być, co bysmy poprawnie politycznie byli.
Dobra, teraz trochę słów z serii krytyka literacka. Będzie chaotycznie i bedę się trochę powtarzać w słowach, ale jakoś to przeżyesz :P
Zauważyłam coś – opisywanie wyglądów masz bardzo smaczne, zwięzłe i na temat, jeśli chodzi o tego fica. Nie tylko przy okazji Prachetta, ale też przy strażnikach i we wcześniejszych rozdziałach. Nie marnujesz miejsca, a ja sobie mogę szczegółowo wyobrazić jak typki wyglądają w Twojej głowie. I to chyba coś będzie, co i ja będę musiała wziąć na warsztat, bo ta kwestia kuleje u mnie.
Ach, jeszcze zanim zapomnę, to: „ - Decoy, Mann, Rashton zakujcie więźnia – zarządził Prachett, po czym przeniósł spojrzenie na leżącego na podłodze Ernsta. – Czeka cię mała podróż, kolego.” - dlaczego to tak strasznie zabrzmiało? :( W sensie przed chwilą mi opisałaś biednego Ernsta, jako brudnego, brzydkiego i nagiego, a tu nagle kolego. Nie wiem czemu, ale smutno mi się zrobiło, przesadna empatia, no bo to taki trochę disrespect dla kogoś, kto gnije w sali, oj :((
Teraz muszę się trochę namarudzić, nie lubię, ale po prostu muszę to powiedzieć. Trochę odnoszę wrażenie, że piszesz tutaj bardziej relacjonując co się dzieje. Nie, że to źle. Tylko mi z mojego subiektywnego punktu widzenia brakuje trochę zgłębienia się i może, bo ja wiem, rozbudowania przemyśleń postaci?
Ogólnie tak analizując sobie „Umysł Crane” przez pryzmat tego tutaj Ernsta i poprzednich rozdziałów mam wrażenie, że Twoim celem był tutaj minimalizm i prostota (nie chcę żeby to miało negatywny wydźwięk!). I taki minimalizm jest spoko, ale w moim zarozumiałym mniemaniu i nieludzko wygórowanych oczekiwaniach względem (lol, co ja pisze) wszystkiego, dochodzę do wniosku, że brakuje mi rozbudowania postaci!
Wiem, że przyjęcie z góry pewnych ograniczeń względem tekstu (ten minimalizm) nie pozwala na rozległe opisy, ale chociaż może... No nie wiem jak to inaczej powiedzieć, powiem z mostu. Tak, będzie to trochę krytyka, wybacz mje, proszę ;( Jeżeli już ma być tak mało tekstu, to kochana Anto, proszę, popracuj nad tym, jak jest to napisane. Dobór słów mianowicie. Trochę bardziej sensualnie (ostatnio lubię to słowo) i hm, poetycko (jeszcze bardziej do pieca dowaliwszy), a mniej jak relacja z przebiegu zdarzeń. Nie gniewaj się, proszę.
OdpowiedzUsuńO, wiem. Olśniło mnie teraz. Brakuje mi odniesień do atmosfery, tak dokładnie tak. Atmosfery panującej w pomieszczeniach, napięciach interpersonalnych (borze zabije mnie kiedyś to słownictwo), tego co się dzieje poza światem zewnętrznym. Nastrój opisujesz póki co, poprzez wygląd pomieszczeń i wygląd np. twarzy – że ktoś miał np. szczękościsk, czy coś. A mi brakuje właśnie tej takiej trochę eee metafizycznej atmosfery.
Jak tutaj: Niekiedy brudni szaleńcy przyczepiali się do krat, w milczeniu obserwując tę piątkę idącą korytarzem, niektórzy szeptali coś do siebie, inni otwarcie złorzeczyli wolnym ludziom.
Nie pogardziłabym, gdyby więcej takich było, naprawdę. Bo dało do myślenia i wyobraźnia zadziałała.
Albo patrz tu: Jednak oprócz Indigo, nikt nie zwracał uwagi na skazańców. Patrz, jaki potencjał – dla wszystkich to norma, ot tacy tam psychole w Azkabanie, nic wielkiego, a dla Indigo to NIE JEST jednak aż taka norma. Coś więcej, pls.
Albo mam jakieś spaczenie w głowie i naoglądałam się za dużo porąbanych filmów.
Ernst ogólnie zaciekawił, tak. Trochę więcej Lysanne Wintour (lubię to nazwisko, ach) bym chciała tyż, że o Crane nie wspomnę ;)
Suma sumarum,
Pomysł nawet najlepszy na świecie, jeśli jest przedstawiony w nieprzyciągający sposób, nie sprzeda się. Ja wiem, że to tylko fan fiction, ale z racji, że pomysł jest fajny, proszę w imieniu mje – fana, wejdź na wyższy level w swoim pisaniu!
No chyba, że z założenia to ma takie być, to już się odwalam i zamykam, bo wychodzą może ze mnie kompleksy jakieś albo co, a tekst jest spoko. <3