poniedziałek, 6 stycznia 2014

[14] - Wypadek


Po długiej (bardzo długiej) przerwie wracam z nowym rozdziałem. Jak jest? Wy możecie to ocenić. Jakiekolwiek dostrzeżone błędy proszę wypisać w komentarzu.
Enjoy.

_________________



                Indigo z cichą fascynacją obserwowała Ernsta zza drzwi, który siedział na łóżku z nogami podciągniętymi pod brodę, oparty o białą ścianę, wpatrując się pustym wzrokiem w przeciwległą ścianę.
                Jej pierwszy pacjent. Tylko i wyłącznie jej.
                Mimo podekscytowania, które wypełniało znaczną część wnętrza Indigo, kobieta czuła coś jeszcze.
                Strach.
                Była odpowiedzialna za tego człowieka i za proces przywracania go do względnego zdrowia psychicznego, o ile oczywiście po gruntownym rozpoznaniu będzie na to jakakolwiek szansa.  Z tym procesem wiązała się jednak ważna, moralnie kontrowersyjna, decyzja.
                Czy miała pozbawić Ernsta magii?
                Umysł podsunął jej obraz spojrzenia Ernsta, którym obrzucił ją w momencie, gdy miał opuścić celę. Wciąż miała wrażenie, że nie zapowiadało niczego dobrego.
                Może to tylko uprzedzenie? Może najzwyczajniej w świecie się boję?
                Jej mina stężała. Nie mogła się bać. Nie teraz. Robiła wszystko, by zasłużyć na tę szansę. Wytrzymała wiele humorów Prometeusza. Nie poddała się, choć nie raz miała dość.
                Teraz też się nie podda. Poradzi sobie z Ernstem.
                Młoda Uzdrowicielka jeszcze przez chwilę przyglądała się Gallaway’owi, po czym powoli ruszyła w kierunku gabinetu dzielonego z Prometeuszem.
                To też było dość specyficzne. Dlaczego dzieliła gabinet ze starszym i uplasowanym wyżej w hierarchii Uzdrowicielem? Czy nie powinien on mieć własnego gabinetu?
                Nie, żeby nie lubiła Prometeusza. Wręcz przeciwnie; były dni, gdy po powrocie wracała do swojego małego mieszkanka witana przez kota i z nim na kolanach potrafiła przesiedzieć godzinę lub dwie w fotelu, układając sobie w wyobraźni długie i szczęśliwe życie z Prometeuszem.
                Indigo nie była zapatrzona w siebie i wcale nie uważała się z najpiękniejszą kobietę na świecie; było w niej jednak coś, co jeśli występuje nie u wszystkich kobiet, to przynajmniej u większości – pragnienie bycia uwielbianą. Gdzieś wewnątrz wierzyła, że Prometeusz nie patrzy na nią obojętnie, że będąc samotnym w łóżku, tuż przed snem, myśli o niej i marzy, by zasypiała obok niego.
                Wstydziła się tych myśli. Wstydziła się marzeń, które wydawały się jej być nieodpowiednie, w pewien sposób nieczyste.
                I mimo tego, że niekiedy jego zachowanie było naprawdę odpychające i Indigo była na niego wściekła, w głębi serca jej uczucia względem niego się nie zmieniały. Nienawidziła go przez krótką chwilę, a później znów… no właśnie, znów co?
                Na Merlina, dziewczyno, opamiętaj się. Na świecie są miliony mężczyzn. Lepszych. Przystojniejszych…
                Ale ona nie chciała żadnego z tych innych. Ona chciała właśnie tego spokojnego, często zbyt pewnego siebie mężczyznę, ponieważ… Nie, nie miała pojęcia, dlaczego kocha (bo chyba kochała, chyba tak to można nazwać) akurat jego. A chciałaby mieć powód. Chciałaby umieć wyjaśnić dlaczego to właśnie on jest tym, na którym tak bardzo jej zależy.
                Pchnęła drzwi do gabinetu i zatrzymała się na chwilę.
                Prometeusz siedział pochylony przy jej biurku, z twarzą ukrytą w ramionach. Zmartwiona i zaniepokojona podeszła do niego i położyła mu lewą dłoń na łopatce.
– Wszystko w porządku? – zapytała cicho.
Ache drgnął nerwowo i podniósł głowę, rozglądając się nieprzytomnie dookoła. Kiedy ją zobaczył, skrzywił się nieznacznie. Najwyraźniej Indigo wyrwała go z drzemki. W końcu przytaknął powoli i przecierając oczy podniósł się z krzesła.
– Nie wyglądasz najlepiej. Coś się stało. – To nie było pytanie. Indigo zrobiła krok do tyłu, obserwując bacznie mężczyznę. Nie chciała zabrzmieć obcesowo, ale chyba właśnie tak zabrzmiała.
Mężczyzna sięgnął po swoją różdżkę leżącą na jej biurku, wsunął ją do kieszeni kitla, po czym spojrzał na Indigo i z wyraźnie wymuszonym uśmiechem oświadczył:
 – Stało się. Eillin wpuściła nas do swojej głowy.
Indigo przez chwilę patrzyła na Prometeusza zaskoczona. Po chwili jednak uśmiechnęła się.
 – To świetna wiadomość.
Jednak mina Prometeusza nijak miała się do zapewnienia, że to dobra wiadomość. Coś go nękało. Indigo bardzo chciała mu pomóc, ale nie miała odwagi się odezwać.
– Jak sprawa Ernsta?
Ache odszedł do swojego biurka, nie patrząc na Indigo. Kobieta spojrzała na niego przez ramię.
 – Właśnie dotarł. Zajął pokój na drugim piętrze.
 Podeszła do archiwum w kącie pokoju, wyciągnęła z szuflady teczkę i po uwolnieniu jednego z liści fikusa, którego niechcący przytrzasnęła szufladą, wróciła do swojego biurka. Musiała rozpocząć nowe akta. Kciukiem przesunęła po imieniu i nazwisku zapisanym w prawym górnym rogu karty.
Ernst Gallaway.
Historia pacjenta Gallaway’a.
                Czuła na sobie spojrzenie Prometeusza, ale uparcie je ignorowała. Po chwili mężczyzna opuścił gabinet bez słowa, kierując się zapewne do Uzdrowiciela Heyswortha.
                Może to i lepiej. Indigo wciąż miała w myślach jedno z tych wyobrażeń na jego temat, od których dostawała rumieńców, a jego uporczywe spojrzenie wcale nie pomagało w pozbyciu się go.

                *

                Po wszystkich zabiegach pielęgnacyjnych Ernst nie był już fizycznie tym człowiekiem, którego przywieziono na Zamknięty Oddział Mentalny tydzień temu.
Indigo z trudem odnajdywała w twarzy nowego pacjenta cień dotychczasowego więźnia Azkabanu. Po kąpieli, ścięciu skołtunionych włosów i brudnej brody, usunięciu zepsutych zębów i wstawieniu nowych, Ernst zaczął przypominać żywego człowieka a nie umarłego, którym był do tej pory. Wreszcie wyglądał jak mężczyzna który ma trzydzieści parę lat, a nie siedemdziesiąt parę.
Wraz z Uzdrowicielką Fawcett w każdej chwili mogła rozpocząć sesje, jednak coś wciąż ją przed tym powstrzymywało. To coś miało bardzo konkretne kształty.
Pozbawienie Ernsta magii.
Pierwszy konkretny kształt przedstawiła jej Uzdrowicielka O’Donnell, zdziwiona, że Ernst jeszcze nie odwiedził jej gabinetu. Indigo próbowała grać na zwłokę i najprawdopodobniej jej to wyszło, bo kobieta odpuściła sobie dalsze spytki. Cóż, może to wynikało po prostu z charakteru O’Donnell – nie lubiła drążyć tematu, choć często miała już wyrobioną opinię na jego temat.
Drugim konkretnym kształtem był Prometeusz.
Indigo nie potrafiła kłamać. Prometeusz dobrze odczytywał kłamstwa, więc rozgryzienie jej nie zajęło mu zbyt wiele czasu. W ich gabinecie zrobił jej prawdziwe piekło o to, że Ernst wciąż nie został pozbawiony magii.
Kobieta usłyszała wiele słów, które dopiekły jej do żywego i w pewnym momencie zaczęła nawet płakać, narażając się jedynie na jeszcze większy gniew Prometeusza. Kłótnia zakończyła się całkowitym milczeniem ze strony Ache’a.
Indigo wiedziała, że nawet gdyby poddała Ernsta zabiegowi, Ache wciąż chodziłby na nią wściekły.
Ale, tak naprawdę, dlaczego miała postępować tak, jak on jej kazał, skoro Gallaway był tylko i wyłącznie jej pacjentem, i to ona decydowała, kiedy i czy w ogóle poddać go zabiegowi?
„To nie kwestia wyboru!” krzyczał na nią głośno. „To kwestia bezpieczeństwa, do kurwy nędzy! Indigo, zrozum to wreszcie!”
                Nie chcąc postępować tak, jak kazał jej Ache, posunęła się do czegoś innego. Do kolejnego kłamstwa.
                Miała nadzieję, że tym razem nie uda mu się przejrzeć jej kłamstwa z podobną łatwością.
                Oświadczyła Prometeuszowi, że Ernst został poddany zabiegowi. Skupiła na tym kłamstwie wszystkie swoje aktorskie zdolności jakie posiadała.
Mimo tego Prometeusz nie wyglądał na stuprocentowo przekonanego. Nawet jeśli chciał drążyć temat i zdemaskować „ewentualne” kłamstwo, kobieta poszła do swojego pacjenta, chcąc uniknąć niewygodnych pytań.
Widok nowego Ernsta poprawił jej nieco nastrój. Weszła do jego pokoju.
Mężczyzna leżał na łóżku na wznak, wpatrując się w sufit, ale kiedy usłyszał ruch drzwi, spojrzał w stronę Indigo.
Uzdrowicielka usiadła na krześle obok łóżka i przyjrzała się badawczo mężczyźnie. Ten, równie badawczo, przyglądał się Uzdrowicielce.
W tamtej chwili Indigo miała w głowie tylko jedną myśl.
Boję się go.
W oczach Ernsta było zło. Nie obłąkanie, nie nicość, ale czyste, martwe zło. Jakby nienawidził jej za to, że żyje, że oddycha tym samym powietrzem co on.
Musiała jednak pokonać swój strach.
 – Zrobię ci kilka badań, dobrze? Nic wielkiego… zmierzę ci tylko puls, sprawdzę oddech.
Ernst nie odpowiedział. Indigo drżały dłonie kiedy za pomocą zwykłego, mugolskiego sprzętu sprawdzała puls mężczyzny i słuchała, czy w płucach nie ma podejrzanych świstów. Kiedy stwierdziła, że wszystko jest w jak najlepszym porządku wstała, zebrała swoje przyrządy i ruszyła w stronę wyjścia.
Za późno zauważyła gwałtowny ruch Ernsta. Nie zdążyła się nawet zdziwić.
Runęła na podłogę jak długa, upuszczając ciśnieniomierz i stetoskop, mając wrażenie że nagły, ostry ból, który właśnie zawładnął jej ciałem drze je i rozrywa na drobne strzępy.
Z oczu płynęły jej łzy, miotała się na podłodze, niezdolna do myślenia, pożerana jedynie przez ten okropny ból, który teraz był całym światem.
                Nagle usłyszała głos. Dziki, zwierzęcy wręcz ryk.
                Ból stracił na mocy, ale wciąż czuła ogień w każdej najmniejszej komórce ciała.
                Nie mogła się obrócić. Ale wreszcie mogła otworzyć oczy. To, co zobaczyła, nie napawało optymizmem.
                Leżała w kałuży krwi. Widziała swoją poranioną, krwawiącą dłoń i pręgi czerwieni na rękawie białego kitla. Słabła.
                I wtedy usłyszał dobrze jej znany głos.
                 – Zachciało ci się podnosić rękę na Uzdrowiciela, tak? Teraz Uzdrowiciel podniesie rękę na ciebie.
                Prometeusz. Prometeusz Ache jakimś cudem znalazł się w pokoju Ernsta.
                Indigo nie miała siły zastanawiać się dlaczego. Był tam. Nie musiał już demaskować kłamstwa. Znał prawdę. Wiedział już, że Indigo skłamała mówiąc, że pozbawiła swojego pacjenta magii.
                W pokoju rozległ się niewyobrażalny wręcz ryk bólu. Indigo poczuła jak Prometeusz obraca ją na plecy. Ujrzawszy jego twarz, z oczami pełnymi łez, wymamrotała:
                 – Przepraszam.
                 – Jeszcze sobie pogadamy – mruknął gniewnie, po czym wziął kobietę na ręce.
                Indigo nawet nie zauważyła, że przy drzwiach do pokoju wrzeszczącego Ernsta zebrała się grupka rozkojarzonych i widocznie nie wiedzących jak zareagować, sanitariuszy. Mężczyzna darł się jakby odzierano go ze skóry. Prometeusz władczym tonem kazał sanitariuszom zamknąć drzwi i wrócić do swoich zadań.
                Zza zamkniętych drzwi nie było praktycznie słychać wrzasków byłego więźnia Azkabanu.
                Indigo nie miała siły zastanawiać się nad tym, co działo się w tym momencie z jej pacjentem. Było jej tak słabo, że chwilę po wyniesieniu jej z celi straciła przytomność.
               

3 komentarze:

  1. Oczywiście na wstępie nie omieszkam napomknąć, że gardzę bluzgami.

    A w ogóle to witam po dłuuugiej przerwie. :) No proszę, Promcio i Indigo jako (prawie) para, ja tam jestem jak najbardziej za. Na chwilę obecną mogę napisać tylko tyle, bo zasadniczo znaczna część rozdziału kręci się wokół tego. Ale to dobrze, przecież życie to nie tylko krew na ścianach, jak to było bodajże w poprzednim rozdziale. No, mam nadzieję, że następny rozdział będzie szybciej niż ten. :)

    Chciałam przypomnieć, że nie zapadłam w sen zimowy, a Brylantowe Targi co jakiś czas uzupełniam o nowy rozdział. ;)

    Pozdrawiam,
    [konFEDORAcja]

    OdpowiedzUsuń
  2. No w końcu nowy epizod z psychiatryka dla czarodziei (!!!!). Dobra, do rzeczy.
    Cieszy mnie wgląd wgłąb Indigo i to bicie się z myślami, co w zasadzie ją tak pociąga u Prometeusza, jakby faktycznie potrzebowała jakiegoś usprawiedliwienia na swoje uczucie.

    Jedyne, czego się czepię przy tej okazji, to fakt, że mało mi tego wglądu w uczucia Indigo. :c Aż chce się więcej, bo to ciekawy temat - sam fakt, że Indigo dopuszcza do siebie myśl potencjalnego romansu z "kolegą" z pracy.

    Chciałam przeczytać trochę więcej angstu i może moralnej rozterki przy decyzji 'czy pozbawić Ernsta magii, czy nie, w końcu to mój pierwszy pacjent, mój pacjent, myyy precious'. To tylko moja zachcianka, albowiem uwielbiam tego typu dramatyzowanie - więc równie dobrze możesz zignorować tę uwagę :D

    W sumie z charakteru też ciekawa babeczka - obawia się z początku o to, co może zrobić z Ernstem, bo wiadomo, pierwszy własny pacjent, to poważna sprawa. A potem jej obawy ustępują pewności siebie, bo przecież Indigo poradzi sobie.

    Absolutnie cudowna cecha charakteru - Indigo uwielbia być uwielbianą (masło maślane, tak) i słusznie, bo kobiety powinny być adorowane. Liczę na wykorzystanie tego faktu kiedyś w praktyce na tym fiku!

    Stylistycznie mi się coś nie podobało. Niby nic takiego, ale i tak Ci to wypunktuje, bo wiem, że możesz lepiej, a ja mam okres i jestem zołzą:

    1. Ache drgnął nerwowo i podniósł głowę, rozglądając się nieprzytomnie dookoła. [Kiedy ją zobaczył], skrzywił się nieznacznie. - "kiedy ją zobaczy" to zdanie wprawiło moją podświadomość w konsternację, bo zasugerowało długą czynność przez użycie "kiedy" i "zobaczył", jakby niewiadomo, jak długo jej szukał i niewiadomo, jak daleko Indigo się znajdowała. "Kiedy" jest ogólnie spoko, tylko ja bym przekształciła to raczej w coś w stylu "kiedy ją zauważył" albo "w końcu zatrzymał wzrok na Indigo". Wiem, czepiam się. :c

    2. Wreszcie wyglądał jak mężczyzna który ma trzydzieści parę lat, a nie siedemdziesiąt parę. Antaaaaa, pls pls pls, zrób coś z tym zdaniem :D

    Ernst mnie intryguje. Uwielbiam czarne charaktery z krwi i kości, które są "po prostu złe", czyste zło, zuoo, dlatego nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć co z tym dalej zrobisz.

    Swoją drogą, chciałabym też przeczytać, co się dzieje z osobą, której odbiera się magię, z perspektywy tej osoby - dogłębny, szczegółowy opis odczuć itd. Bo skoro Indigo miała z tego powodu dylemat moralny, to znaczy, że to musi być coś większego, niż tylko "rutynowe pozbawienie magii". A tak mi się wydaje w każdym razie. Może mi się tylko wydaje.

    Podoba mi się, ale MAŁO opisów ziomek (ironia tego zdania polega na tym, że Ty też mi wypominasz to samo <3). Chociaż wiem, że to się kłóci w jakimś stopniu z Twoim założeniem minimalizmu, no ale kurde... Moja czytelnicza dociekliwość się domaga po prostu :c Wincyj.

    Mariusz Max Kolonko, mówię jak jest. Bastan, Meseczjusets.

    Buźka :*

    OdpowiedzUsuń