czwartek, 5 września 2013

[12] Myśli





                Prometeusz Ache nie wiedział co myśleć. Wciąż na nowo powracał do wspomnienia kłębiącego się leniwie w myślodsiewni. Wciąż na nowo i na nowo przeżywał zdziwienie widząc Eillin tak spokojną i tak ufną w słowa i gesty Czarnego Pana.
                Nie potrafił tego pojąć.
                Spodziewał się rewelacji, ale nie aż takich.
                Kiedy opuszczał pokój Eillin, w oczach dziewczyny dojrzał szczątki gniewu. Po raz pierwszy jej spojrzenie nie było martwe. Czyżby udało mu się ją otworzyć?
                Nie chciał wyciągać pochopnych wniosków, zwłaszcza, że sytuacja nie była jasna. Miał jeszcze więcej pytań i wątpliwości niż przed wniknięciem do jej umysłu. Z jednej strony denerwował się nieco na myśl o tym, co ewentualnie może jeszcze zobaczyć, a z drugiej strony nie mógł doczekać się kolejnej sesji w której wtargnie do umysłu dziewczyny.
                Chciał wyciągnąć z niej wszystkie wspomnienia. Chciał dowiedzieć się wszystkiego o jej prawdopodobnym związku z Czarnym Panem, o jej zdolnościach i o tym, co uchroniło ją od śmierci.
                Ta potrzeba narastała w nim od dnia w którym ją poznał.
                Zaintrygowała go jej historia, którą pokrótce opowiedziała mu Wintour. Delikatne zaciekawienie powoli zmieniało się w dziwną, niezdrową żądzę poznania.
                Siedząc w swoim gabinecie i nieświadomie wypalając różdżką małe lejki w pulpicie biurka Indigo, dochodził właśnie do wniosku, że jest chory na chęć poznania prawdy o Eillin. Doszedł również do innego wniosku, który od dłuższego czasu błąkał się po jego umyśle, chcąc, by Prometeusz wreszcie się do niego przyznał.
                To nie było tak, że chciał poznać Eillin z czystej ciekawości.
                Kiedy Lynch zapytał go o to, kim dla niego jest Eillin, Prometeusz nie odpowiedział, choć odpowiedź cisnęła mu się na usta. Nie, panna Crane nie była żadną jego miłością. Ani skrytą, ani tym bardziej jawną.  
                Nie była też jego siostrą, ani zaginioną przyjaciółką.
                Była jednak podobna do kogoś, kogo Prometeusz dawno temu znał i względem kogo żywił pewne uczucia.
                Ache starał się za wszelką cenę odsunąć od siebie bolesne wspomnienia. Zamknął oczy i oparł czoło o blat biurka, oddychając głęboko. Czuł niemiły uścisk w żołądku.
                W końcu postanowił się poddać. Im bardziej starał się wyprzeć wspomnienia z umysłu, tym bardziej obrazy z przeszłości nasuwały mu się przed oczy, roztaczając przed nim cały swój martwy urok.
                Dwa lata po ukończeniu szkoły, kiedy dziewiętnastoletni Prometeusz był w trakcie swojego pierwszego roku nauki w Akademii Medycznej, poznał pewną dziewczynę, Sharon Pryce. O jej wyjątkowości mógłby rozprawiać godzinami, ale nie o to tutaj chodzi.
                Zakochał się. Po prostu. Przez długi czas nie mógł przestać myśleć o nieznajomej.
                Tak, zakochał się, znając jej imię i nazwisko, nie mając jednak pojęcia jaka jest i choć przez ponad rok nie zamienił z nią słowa, czuł się z nią związany jak z żadną inną kobietą wcześniej.
                To nie było normalne. Jak można kochać osobę z którą nawet nie zamieniło się jednego słowa? Prometeusz zdał sobie sprawę z nienormalności tej sytuacji dopiero po czterech latach. Jednak przez te cztery lata wiele się zmieniło.
                Po roku od pierwszej fascynacji Sharon, Prometeusz postanowił się do niej odezwać. Nie, żeby kiedykolwiek miał jakiekolwiek problemy z nawiązaniem relacji międzyludzkich. Nie to sprawiło, że tyle czasu zajęło mu zebranie się na odwagę. Irracjonalnie bał się tego, że już na samym początku znajomości skompromituje się w jej oczach.
                Nic takiego jednak się nie stało. Sharon czekała na ruch Prometeusza. Kłamstwem byłoby powiedzenie, że czekała na ten moment od kiedy go zobaczyła. Interesował ją od pewnego czasu. Dlaczego sama nie dała mu znaku? Nigdy nie odpowiedziała mężczyźnie na to pytanie. Po jakimś czasie Ache przestał pytać.
                Wspominając dawne czasy, Prometeuszowi trudno było się nie uśmiechnąć. Sharon była jego pasją i największą namiętnością. W każdym momencie był gotowy do tego, by jej służyć. Starał się traktować ją jak księżniczkę.
                Wtedy był inny. Szczęśliwszy. Bardziej otwarty. Ufny. Pełen optymizmu.
                Chciałby móc powiedzieć, że nie pamięta siebie z tamtych czasów, ale to byłoby jedynie kolejne kłamstwo, jakim często się karmił. Na swoje nieszczęście doskonale pamiętał siebie z tamtych czasów i doskonale wiedział, gdzie podział się tamten mężczyzna.
                Zabił w sobie wiele cech, które ludzie uważają za dobre, pozwalając by na ich miejscu wyrosły dziwne, niezrozumiałe często nawet dla niego, obsesje.
                Nim jednak to się stało, prowadził szczęśliwe życie z Sharon.
                Często wspominał moment, w którym pierwszy raz powiedział jej, że ją kocha. Nie, nie zrobił tego na początku znajomości. Nie był pewien co do jej uczuć, nie chciał się więc ośmieszyć.
                Co prawda, później też nie był ich pewny, ale w poważaniu miał to, jak zareaguje. Chciał to wreszcie powiedzieć. Gdzieś w środku żywił głęboką nadzieję, że wraz z tymi słowami rozpocznie się coś pięknego, coś, co nigdy się nie skończy, co da mu siłę i pozwoli iść.
                Planował. Układał w głowie słowa. Zastanawiał się nad miejscem.
                Chciał, żeby wszystko było idealnie. Chciał, by poczuła się jak bohaterka romansu.
                Ale Sharon go ubiegła.
                Była wczesna jesień, słoneczny, choć dość wietrzny dzień. Siedzieli na ławce w parku.
Prometeusz pamiętał tamten dzień najdokładniej ze wszystkich.
 Sharon tuliła się do jego ramienia, naciągając rękawy swetra na zmarznięte dłonie.
                Jej ciche Kocham cię nagle przecięło przyjemną ciszę, w jakiej się znaleźli i zmroziło Prometeusza od czubka głowy po palce u nóg. Nie wiedział, co odpowiedzieć. Nie spodziewał się, że pierwszy usłyszy od niej to wyznanie. Po chwili powtórzyła te dwa słowa, tym razem głośniej i wyraźniej, patrząc z czułością na Prometeusza. Mężczyzna obserwował jej drobną twarz ze wzruszeniem. Tyle planowania. Kwiaty, romantyczny nastrój, wieczór razem, jakieś wyjątkowe miejsce. A ona zrobiła to tak po prostu.
Nie spodziewał się, że usłyszy te dwa słowa na ławce w parku, w chłodny, jesienny dzień między zajęciami na Akademii. W późniejszym czasie Sharon często z czułością naśmiewała się z jego miny i tego, że tak długo zajęła mu odpowiedź. Nie mogła być inna, jak Ja ciebie też.
                Pewnie dalej żyliby razem długo i szczęśliwie, tak jak przez pięć dobrych lat, gdyby nie nagły powrót Czarnego Pana i wojna, która rozpętała się w magicznym świecie.
                Prometeusz rozpoczynał pracę na Zamkniętym Oddziale Mentalnym w wieku dwudziestu czterech lat, kiedy to oddział nie był jeszcze zamkniętą, odrębną strefą szpitala świętego Munga a jedynie trochę pilniej strzeżoną częścią szpitala.
                Mając na uwadze tamtego siebie, mógł zrozumieć przesłanki ideowe, jakimi dziś kierowała się Indigo. Tylko że wtedy były nieco inne czasy. Obłąkanym z Azkabanu nie dało się pomóc. Ich szaleństwo w większości wynikało z permanentnego kontaktu z Dementorami.
 Na jego oddział kierowano więc tych, których za obłąkanych uznano w wyniku śledztwa i rozpraw sądowych.
Sharon zajęła się urazami ogólnymi. Nie była wystarczająco silna, by patrzeć na męczarnie psychiczne, jakie często przechodzili pacjenci Prometeusza.
Zajmowała się więc poranionymi palcami, na których zacisnęły się szczęki zębatego, porcelanowego serwisu, leczyła rany odniesione podczas kontaktu z magicznymi roślinami i sprawami podobnego typu w ogóle. Można by więc powiedzieć, że nic poważnego.
I mimo tego, że nie była wystarczająco silna by znosić obłąkanych, znalazła w sobie wystarczająco dużo siły by stanąć po stronie członków Zakonu Feniksa. Prometeusz podziwiał ją za tę decyzję. Sam nie zrobił niczego. Oczywiście nie popierał Czarnego Pana, ale nie potrafił stanąć przeciwko niemu i jego poplecznikom. Nie tylko Sharon miała o to pretensję, lecz przede wszystkim Achilles, starszy brat, chluba domu rodzinnego.
Cóż, może właśnie wtedy drogi Prometeusza i Achillesa rozeszły się tak bardzo? Tak, na pewno wtedy.
Ale co innego Uzdrowiciel mógł zrobić? Był zbyt słaby, by walczyć. Nie umiał podjąć konkretnej decyzji. Po jakimś czasie przeklinał siebie za tę ułomność charakteru. Być może gdyby nie to niezdecydowanie, sprawy potoczyłyby się inaczej. Nie było jednak sensu w tym, by roztrząsać przeszłość. Nie teraz. Zrobił to już wiele razy w przeszłości.
W każdym razie, Sharon zginęła podczas ataku. Torturowana i wycieńczona umierała w ich mieszkaniu, w samotności i ciszy.
Prometeusz znalazł ją zbyt późno. Może gdyby wcześniej wrócił do domu, udałoby mu się ją uratować. Gdyby tylko miał dostęp do odpowiednich środków, cofnąłby czas i zapobiegł tragedii. Niestety, nie mógł bawić się czasem i przestrzenią by uratować swój jedyny jasny punkt w oceanie mroku, jaki nagle otoczył ich wszystkich. Gdyby to zrobił, byłby egoistą, prawda? Nie był jedynym, który musiał zmierzyć się z podobną stratą.
Lamentował i rozpaczał. Nie potrafił pozbyć się Sharon z głowy. Nie potrafił zaakceptować faktu, że jego ukochana nie żyje.
Nagle stał się swoim własnym pacjentem. Próbował sobie pomóc, ale nie potrafił tego zrobić. Rzucił się więc w wir pracy, bo im bardziej był zajęty, tym mniej miał czasu na trawiącą go od środka rozpacz.
Chował się w cień i umykał, bał się, a jednocześnie powoli zmieniał się w takiego Prometeusza, jakim jest teraz.
Nie bał się podejmować decyzji. W przeszłości to niezdecydowanie przyczyniło się do jego porażek. Nie zamierzał popełnić tych samych błędów.
Nawet, jeśli decyzja, którą podjął okazałaby się błędna, rozczarowanie równoważył satysfakcją, że zrobił cokolwiek, że nie pozostał bezczynny.
Sharon była odpowiedzią, dlaczego tak bardzo pragnął poznać historię Eillin.
Chciał dowiedzieć się, dlaczego ona przeżyła, mimo tego, że igrała z ogniem, a jego Sharon zginęła. Chciał poznać w czym tkwi sekret Eillin. Chciał się dowiedzieć, jaki czynnik stał się ratunkiem dla Eillin i czego, być może, zabrakło Sharon.
Być może nawet jakaś cząstka Ache’a oskarżała pannę Crane o życie, które Sharon straciła.
 – Wszystko w porządku?
Ache drgnął nerwowo i podniósł głowę, rozglądając się nieprzytomnie dookoła. Obok siebie zobaczył Indigo; stała nad nim, opierając się jedną ręką o biurko a drugą trzymając na jego łopatce i przyglądała mu się zaniepokojona.
Nie potrafił zrozumieć dlaczego na jej widok poczuł się źle. Przytaknął powoli, przecierając oczy i podnosząc się z krzesła.
 – Nie wyglądasz najlepiej. Coś się stało. – To nie było pytanie. Indigo zrobiła krok do tyłu, obserwując bacznie mężczyznę.
Ache wsunął różdżkę do kieszeni kitla, po czym spojrzał na kobietę i z wyraźnie wymuszonym uśmiechem oświadczył:
 – Stało się. Eillin wpuściła nas do swojej głowy.
Indigo przez chwilę patrzyła na Prometeusza zaskoczona. Po chwili jednak uśmiechnęła się.
 – To świetna wiadomość.
Prometeusz ponownie przytaknął. W rzeczy samej, to była dobra wiadomość. Powinien się cieszyć.
Nie potrafił jednak tego zrobić. Zamiast więc udawać, ze wszystko układa się znakomicie, postanowił zmienić temat.
 – Jak sprawa Ernsta?
Odszedł do swojego biurka, nie patrząc na Indigo. Kobieta spojrzała na niego przez ramię.
 – Właśnie dotarł. Zajął pokój na drugim piętrze.
 Podeszła do archiwum w kącie pokoju, wyciągnęła z szuflady teczkę i po uwolnieniu jednego z liści fikusa, którego niechcący przytrzasnęła szufladą, wróciła do swojego biurka. Prometeusz kiwnął głową.
Ache nie potrafił rozgryźć wyrazu jej twarzy, gdy tak siedziała pochylona nad biurkiem. Zdawało mu się, że kobieta nie do końca jest zadowolona z pacjenta, który jej przypadł. Dlatego też miał głęboką nadzieję, że Indigo poradzi sobie z Ernstem.



7 komentarzy:

  1. No tego to ja się nie spodziewałam, choć pewnie powinnam była... Wiedziałam, że Prometeusz nie traktuje Eillin tylko jak kolejnej pacjentki, wszyscy zresztą to zauważyli. Coraz bardziej lubię Ache'a, jest taki słodki i nieśmiały. Scena z wyznaniem miłosnym Sharon była urocza, jaki on był zakłopotany! :) W sumie taka jesienna sceneria w parku też bardzo pasuje do tego typu sytuacji, Promcio jest mało romantyczny, haha. ;)

    Wyłapałam kilka rzeczy, ale pewnie się czepiam:
    - "A ona zrozbiła to tak po prostu." -> "zrobiła",
    - "Kocham Cię" -> w opowiadaniach nie trzeba pisać "cię", "ciebie", "tobie" itd. z wielkiej litery,
    - "Tylko, że" -> bez przecinka (tak myślę),
    - "Oczywiście, nie popierał Czarnego Pana" -> bez przecinka,
    - "Był zbyt słaby by walczyć." -> przecinek po "słaby" (tak myślę).

    Pozdrawiam serdecznie,
    [konFEDORAcja]

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojoj, zapomniałam napisać, że nowy szablon jest lepszy od poprzedniego - tamten nadmiar czerni był trochę przytłaczający, nawet jeśli czarny to mój ulubiony kolor. Czyżby szablony miały odzwierciedlać to, co dzieje się aktualnie w umyśle Crane? ;)

    I jeszcze mała sprawunia - na KonFEDORAcji jest już post z Diamond Fair, co jakiś czas go aktualizuję o nowe fragmenty. Zapraszam do lektury i zachęcam do sprawdzania go na bieżąco. :)

    Pozdrawiam,
    [konFEDORAcja]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja widziałam, widziałam te zmiany na konFEDORAcji i poczytam, a jakże, nie mogłoby być inaczej. ;)

      Dobrze, że wyłapałaś błędy. Z tym "zrozbiła" to wina mojego niedopatrzenia i złej autokorekty. Czasem nie widzę wszystkich literek.

      Bałam się, że pojechałam po bandzie z takim Prometeuszem, ale skoro nie ma dramatu, to oddycham z ulgą.

      Pozdrawiam gorąco i wkrótce zapoznam się z dalszymi losami historii Zlatana. <3

      Usuń
  3. „Ani skrytą(,) ani tym bardziej jawną.”

    „Wspominając dawne czasy(,) Prometeuszowi trudno było się nie uśmiechnąć.”

    „Nie wiedział(,) co odpowiedzieć.”

    „Nie była wystarczająco silna(,) by patrzeć na męczarnie psychiczne, jakie często przechodzili pacjenci Prometeusza.” - chyba przecinek, tak myślę

    „I mimo tego, że nie była wystarczająco silna(,) by znosić obłąkanych, znalazła w sobie wystarczająco dużo siły, by stanąć po stronie członków Zakonu Feniksa.” by by by... nie zasnę teraz przez to by, będzie mnie nurtować

    „Oczywiście nie popierał Czarnego Pana(,) ale nie potrafił stanąć przeciwko niemu i jego poplecznikom.”

    „Może gdyby wcześniej wrócił do domu, udałoby mu się ją uratować.”

    „Chował się w cień i umykał, bał się(,) a jednocześnie powoli zmieniał się w takiego Prometeusza, jakim jest teraz.”

    „Nawet(,) jeśli decyzja(,) którą podjął(,) okazałaby się błędna, rozczarowanie równoważył satysfakcją, że zrobił cokolwiek, że nie pozostał bezczynny.” - wydaje mi się, że powinno być tyle przecinków tutaj, bo „jeśli” to spójnik łączący zdania nadrzędne z podrzędnym okolicznikowym warunku, a tuż obok jeszcze określiłaś, jaka to była ta jego decyzja, stąd z żadnego przecinka zrobiły się 3. Chociaż porządnie się waham z tym przecinkiem przed tym 'jeśli', no nie wję.

    „Chciał dowiedzieć się(,) dlaczego ona przeżyła(,) mimo tego, że igrała z ogniem, a jego Sharon zginęła. Chciał się dowiedzieć(,) jaki czynnik stał się ratunkiem dla Eillin i czego, być może, zabrakło Sharon.”

    No więc tu się doczekałam wgłębienia, o którym mówiłam pod poprzednim postem. Ache-Crane, to jest połączenie, które wydaje mi się lubisz bardzo (oj, przyznaj się, no <3 tak skrajnie różne światy w tak ciekawych okolicznościach muszą się podobać, mi bynajmniej tak) i to się przekłada na pisanie. Tak to przynajmniej wygląda z perspektywy czytelnika.
    Więc tak, rozkminy egzystencjalne i kwestionowanie sytuacji Eilin, jak najbardziej fajne, dawaj więcej tego, bo ciekawe.
    Albo inna opcja – coś zaskoczyło w mózgu.
    Ale na pewno wiem, że love story Sharon-Prometeusz o wiele lepiej mi się czytało, niż poprzedni rozdział. Było tych kilka szczegółów, o które się tak bardzo upraszałam, sentyment i nostalgia nawet się pojawiła, a nawet oskarżenie Eilin. Generalnie muszę stwierdzić coś takiego, że skoro to jest poniekąd psychologiczny ff, to im głębiej wejdziesz w głąb swoich bohaterów (ja wiem, że Eilin jest głównym ogniwem i inni nie są tak ważni), to tym ciekawiej się robi. Jak widać powyżej.
    Szczerze mówiąc, oczekuję teraz konfrontacji Indigo-Ernst, skoro już o tym wspomniał Ache. I naturalnie Ache-Crane, ponowne starcie.
    I generalnie nie wiem, jaki masz problem z tym rozdziałem (opis w gadżecie), jest spoko, pisz tak więcej, bo jest fajniej, no <3

    Pozdravki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ty wiesz, że połączenie ja + przecinki to tragedia, czyż nie? Jestem tak słaba i niezaznajomiona z interpunkcją, że mnie samą głowa boli. Dlatego wybacz proszę, że tyle miałaś do wklejania, ja tymczasem podziękuję gorąco, że wskazałaś mi te błędy. :)

      >Ache-Crane, to jest połączenie, które wydaje mi się lubisz bardzo (oj, przyznaj się, no <3

      Okej, przyznaję się. A myślałam, że uda mi się to zachować w tajemnicy, no :(

      >Szczerze mówiąc, oczekuję teraz konfrontacji Indigo-Ernst, skoro już o tym wspomniał Ache.

      Nastąpi, nastąpi. Będzie kolejnym pojazdem po bandzie, także tego, proszę trzymać się krzesełka, albo wyposażyć biurko/stół/stolik/whatevah przed nagminnymi headdeskami.

      >„Prosiła w nim o przekazanie pod opiekę szpitalną skazanego Ernsta Gallawaya i informowała o zwolnieniu więzienia z dotychczasowego obowiązku kontroli nad nim.”

      Eno, w piśmie stało, że więzienie zostaje zwolnione z obowiązku kontroli nad więźniem od kiedy on dostaje się pod opiekę szpitala. Chyba że to zdanie jest tak czarne jak mroki średniowiecza. Hm.

      >„ - Decoy, Mann, Rashton zakujcie więźnia – zarządził Prachett, po czym przeniósł spojrzenie na leżącego na podłodze Ernsta. – Czeka cię mała podróż, kolego.” - dlaczego to tak strasznie zabrzmiało? :( W sensie przed chwilą mi opisałaś biednego Ernsta, jako brudnego, brzydkiego i nagiego, a tu nagle kolego. Nie wiem czemu, ale smutno mi się zrobiło, przesadna empatia, no bo to taki trochę disrespect dla kogoś, kto gnije w sali, oj :((

      Dlaczego kolego? No własnie, dlaczego? Prachett chciał zaznaczyć, do kogo mówi, więc może to w połączeniu z jego raczej dobrą naturą dało właśnie takie kolego.

      >Ogólnie tak analizując sobie „Umysł Crane” przez pryzmat tego tutaj Ernsta i poprzednich rozdziałów mam wrażenie, że Twoim celem był tutaj minimalizm i prostota (nie chcę żeby to miało negatywny wydźwięk!). I taki minimalizm jest spoko, ale w moim zarozumiałym mniemaniu i nieludzko wygórowanych oczekiwaniach względem (lol, co ja pisze) wszystkiego, dochodzę do wniosku, że brakuje mi rozbudowania postaci!

      Z tym minimalizmem to tru story, jak najbardziej. Zauważyłam tą swoją przesadną skrótowość i chcę to naprawić. Z drugiej strony ten fik rozrósł się tak bardzo nie w tę stronę, w którą planowałam go rozbudować, że aż mi przykro z tej mojej niekonsekwencji.

      Pamiętasz jak wyglądąły pierwsze rozdziały? Wszędzie pełno myśli Crane. Zdałam sobie sprawę, że co nieco rozminęłam się z założeniem.

      >Tak, będzie to trochę krytyka, wybacz mje, proszę ;( Jeżeli już ma być tak mało tekstu, to kochana Anto, proszę, popracuj nad tym, jak jest to napisane. Dobór słów mianowicie. Trochę bardziej sensualnie (ostatnio lubię to słowo) i hm, poetycko (jeszcze bardziej do pieca dowaliwszy), a mniej jak relacja z przebiegu zdarzeń. Nie gniewaj się, proszę.

      A dlaczegóż miałabym? Daleko mi do zarozumiałych bloggerek/bloggerów, którzy obruszaja się jeśli w komentarzu nie mają samych ochów i achów. Krytykuj jak najczęściej, wyrażaj swoją opinię, dyskutuj! Z chęcią wyjaśnie wszystko i przyjmę cenne uwagi.

      Dziękuję Ci gorąco za tyle ciepłych słów, za betowanie nieszczęsnych przecinków i za obecność.

      Ściskam! :*

      Usuń
    2. Patrz, blogspot Cię kocha - dodał komentarze!

      Eno, w piśmie stało, że więzienie zostaje zwolnione z obowiązku kontroli nad więźniem od kiedy on dostaje się pod opiekę szpitala. Chyba że to zdanie jest tak czarne jak mroki średniowiecza. Hm.
      Potem doczytałam sobie jeszcze raz to zdanie i doszłam do wniosku, że moja uwaga była totalnie zbędna, więc przepraszam.

      Dlaczego kolego? No własnie, dlaczego? Prachett chciał zaznaczyć, do kogo mówi, więc może to w połączeniu z jego raczej dobrą naturą dało właśnie takie kolego.
      W takim razie mogę powiedzieć tylko jedno - jaki sk*wiel-tajniak! :D Nie dałaś nam jeszcze poznać głębiej Prachetta (ubolewam) stąd było moje pytanie, no bo nie wiedziałam, że on czasami nawet bywa niemiły.


      Ooo, właśnie tak - dobrze, że mi się jednak nie wydawało, że trochę z początkowej koncepcji zboczyłaś na inne tory. Nie, żeby to było złe, bo to dobrze jak historia ewoluuje. Tylko klimat Crane'owy się trochę w tym ugasił, więc wracaj do niego jak najszybciej, bo go kochamy <3
      Ale tak to z fikami bywa, że mamy w głowie plan, a potem rozrasta się on w jakieś zupełnie inne strony, niż planowaliśmy. Tak zresztą jest jak piszemy coś pierwszy raz, w sensie jakąś formę (no bo przyznasz, że Crane różni się bardzo od historii Ani S.), a przynajmniej u mnie tak zawsze było. Ale spoko, od tego są fiki, żeby ćwiczyć.

      No a gniewać się można na mnie, bo ja ostatnio dając ludziom wskazówki, okazuje się, że po nich jeżdżę w chamski sposób (np. mój były nauczyciel od gitary w ten sposób się na mnie obraził, brawo ja <3), stąd też nie chciałam, żebyś traktowała ten mój rozwleczony wywód jako wymądrzanie się, czy coś.

      Buziaki, przyjemność po mojej stronie :*

      Usuń
  4. Ejże, miał być nowy rozdział i przepraszam bardzo, gdzie on niby jest? </3 My, wierni fani psychodeli, oczekujemy ciągu dalszego, tak?

    OdpowiedzUsuń